Image

Historia małego interesu

Tydzień urlopu od Wielkiego Świata i od bloga Gnomacka spędziła w Polsce, a ściślej - na cmentarzach Trójmiasta. Rozświetlonego płomieniami zniczy, zasypanego śniegiem i oklejonego przedwyborczymi plakatami. Te akcenty przełożymy dziś na krótkie wspomnienie...

...o pewnym samorządowcu, na którego grób Henryka natrafiła przypadkiem na cmentarzu w Gdyni-Orłowie.
Gdynia słynie z przedsiębiorczości i gospodarności, której nie brakuje potomkom jej pionierów, czyli budowniczych oraz Kaszubom, stanowiącym rdzenną ludność regionu. Po 1989 roku miasto miało szczęście do włodarzy z wizją rozwoju i poczuciem misji. Wywodzili się z solidarnościowych Komitetów Obywatelskich. Do historii Gdyni przeszła Franciszka Cegielska, wielbiona przez Gdynian „superbaba“ - bez reszty oddana miastu i mieszkańcom pragmatyczka, prezydent w latach 1990- 1995. Oraz Maciej Brzeski, wielki społecznik i marzyciel, wiceprezydent trzech kadencji (1990-1999). Oboje świętej pamięci. Od 1998 roku miastem z rekomendacji pani Franciszki kieruje prezydent Wojciech Szczurek, a jego rządy oceniane są jako nieprzerwane pasmo sukcesów: mieszkańcy zakochani w gospodarzu, ulice czyste, komunikacja miejska punktualna, bezrobocie - o dobrych kilka procent poniżej średniej krajowej. Prezydent Szczurek, wzorem swoich poprzedników, także się nie oszczędza: kiedy niedawno walczył z chorobą nowotworową, nie wziął zwolnienia lekarskiego. Gdy potrzebował wolnego dnia na chemioterapię, korzystał z urlopu. Wygrał z rakiem, buduje dom swoich marzeń, Gdynia kwitnie...

Gnomacka nie znała zbyt dobrze prezydent Cegielskiej. Jako wydawca angielskojęzycznego pisma promującego Wybrzeże w kręgach międzynarodowego biznesu, utrzymywala robocze kontakty z wiceprezydentem Brzeskim. Zawsze skromny, pogodny, pełen energii, iskrzący pomysłami „na miasto“, rozmowny i wszędobylski. Gnomacka często spotykała pana Macieja na przeróżnych imprezach i obserwowała, jak z zapałem, świetną angielszczyzną, przekonywał cudzoziemców do inwestowania w Gdyni. Zjednywał sobie ich sympatię pasją i kompetencjami. Miał wielkie plany: ukończenie budowy tzw. trasy Kwiatkowskiego, łączącej Port z trójmiejską obwodnicą, budowę autostrady A-1, stworzenie na terenie Gdyni Światowego Centrum Handlu, rozwój działalności Międzynarodowych Targów Gdyńskich. Był wiceprezydentem odpowiedzialnym za rozwój miasta, strategię rozwoju, politykę gospodarczą, planowanie urbanistyczne. architekturę i nadzór budowlany, promocję i współpracę z zagranicą, gospodarkę morskę, współpracę z firmami gdyńskimi oraz projekty i programy rozwojowe. Dużo...

Ale mimo natłoku zajęć osobiście zadzwonił dwa tygodnie przed swoją śmiercią do Gnomackiej i zaprosił ją na rozmowę. — Jak miasto może pomóc w rozwoju gazety, a w dodatku na tym skorzystać? — zapytał. Było to o tyle miłe, że od lat lokalni urzędnicy oficjalnie ignorowali istnienie pisma, a nieoficjalnie — z chlubnymi wyjątkami - „robili pod górkę“, włącznie z wydawaniem plagiatu za olbrzymie pieniądze podatników, które szparko przejmowała zaangażowana w projekt brać. - Informujcie nas o wizytach ważnych zagraniczych gości, umożliwiajcie prowadzenie wywiadów, mówcie z wyprzedzeniem o wyjazdach na zagraniczne targi i wystawy, na  które  przygotujemy  reklamowe  dodatki,  miastu  damy  bezpłatne  strony promocyjne, a za to wy rozprowadzicie partię gazet podczas imprezy... — Gnomacka wprawiła w ruch koło zamachowe wyobraźni. Wiceprezydent dorzucał swoje pomysły, Henryka wariacje „na temat”. Rozmowa należała do gatunku bardzo owocnych. Miała walor dodatkowy: była piewszą taką rozmową z jakimkolwiek samorządowcem. Z żadnej strony nie padła najdrobniejsza nawet sugestia osobistej korzyści czy interesu. Interes był jeden: mieć czym i za co promować miasto. Zapadły wstępne ustalenia, spiskowcy podali sobie ręce i obiecali zabrać się raźno do roboty. Ale plany wzięły w łeb, bo dwa tygodnie później wiceprezydent już nie żył. Urzędnicy znaleźli go pod wieczór nieprzytomnego w gabinecie. Mimo podjętej reanimacji zmarł.

Stojąca nad grobem pana Macieja Gnomacka była wzruszona faktem, że zupełnie przypadkiem Go odnalazła. W Trójmieście rozświetlonym płomieniami zniczy, zasypanym śniegiem i oklejonym przedwyborczymi plakatami. Z interesu nic nie wyszło: samorządowiec swoją pasję przypłacił życiem, a Gnomacka - plajtą. Pozostaje blog i pamięć. A wręcz tej pamięci obowiązek. Zwłaszcza przed kolejnymi wyborami...