Image

Samochwała w kącie stała

Zanim zdecydowałam się wejść w sieć, żeby wyłożyć na straganie bukiet myśli złotych, cytowanych i własnych, zajrzałam do instrukcji pt. „Jak założyć blog”. Na liczniku bijącym na stronie głównej portalu gazeta.pl figurowało 98 244 konkurentów.

Zarejestrowałam się jako pokojowa pod numerem 98 252. Ściągnięcie szablonu zajęło mi dłuższą chwilę – licznik skoczył do 98 367. Adaptacja mojego cacuszka (Pinesko – wielkie dzięki!) trwała jeszcze dłużej. A tu licznik wali jak serce maratończyka przed metą. Kiedy skończyłam – byłam 99 111. Kiedy wysyłam pierwszego „posta” – jestem numerem 99 399. Tak więc mieszczę się w pierwszej setce (tysięcy) rodaków, jednostek mniej lub bardziej narcystycznych.

Mądrzy narzekają, że sztuka epistolarna umiera. Akurat! Zmieniają się tylko obyczaje. Dawniej pisało się pamiętniki pod kołdrą, zamykało na kluczyk i chowało w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach. A wścibskie mamuśki i tak znajdowały, podczytywały i zazwyczaj kończyło się to lańskiem, godziną policyjną oraz stanem wojennym. Dziś pisze się otwarcie - bez obaw i z entuzjazmem. O tym, co się je, w kim podkochuje, z kim sypia, kogo nie cierpi, za co sztorcuje współmałżonka, jakie czyta wiersze. Szuka się w sieci bratnich dusz, ale najczęściej znajduje wrednych prześmiewców i zjadliwych krytyków swoich zmagań z życiem.

Kim jestem? Jestem śliczna, jestem zgrabna, wiotka, słodka i powabna. A na pseudo-imię mam Henryka Gnomacka. Z wykształcenia marketingowiec, z powołania grafomanka, dorywczo – pokojowa. I naprawdę, daję słowo, mam rodzinę wyjątkową: tchórzy, pechowców i nieudaczników. Mój praszczur-Holender (katolik, wiek XVI) uciekł z jednym kufrem do tolerancyjnej Rzeczypospolitej z powodu prześladowań na tle religijnym. Pra-pradziad ze strony ojca stracił majątek po Powstaniu Styczniowym 1863 roku, dziadek ze strony matki – po 1945 roku, ojciec – po Sierpniu ’80, a ja – kontynuując rodzinną tradycję – przed wybuchem Rewolucji Semantycznej 2005 roku. Jednym celnym kopniakiem wyrzucono mnie na pysk z roboty za jazdę bez kierunkowskazów (to taka metafora), a po kilku latach – także z kraju.

Mieszkam w jednej z europejskich stolic i żyję jak u Pana Boga za piecem. Mam tylko jeden problem: słyszę głosy. Ale podobno wielu ludzi je słyszy. Niedawno czytałam „Czas niezrównany” (autor Jay Parini), rzecz o życiu Williama Faulknera. Jest tam opis spotkania tego wielkiego amerykańskiego pisarza z Albertem Einsteinem. „Skąd Pan bierze swoje opowieści?” – spytał uprzejmie genialny fizyk. „Słyszę głosy” – odpowiedział Faulkner. Einstein skinął głową i lekko uśmiechnął się ze zrozumieniem. Jak widać, w chorobie nikt nie jest sam. Nie wiem, jakie dobre duszki inspirowały tych wybitnych mężów. Moje głosy to głosy reakcyjnych humanistów służących Niepodległej myślą, słowem i czynem, a nawet po śmierci.

Tak więc zaczynam blogować vulgo gęgać. Nie po to, żeby bluźnić, jątrzyć, oskarżać i przysparzać sobie wrogów. Chcę docierać do wspaniałej polskiej młodzieży jako „trybunka” ludu, który marzył o wolnej Polsce w czasach Pierwszej Solidarności: ludu dziś skłóconego, zdesperowanego, zmanipulowanego, zdezorientowanego, otępiałego lub po prostu zrezygnowanego. Będę sprzątać po salonach (to też metafora), czyli pisać wprost, prostym językiem o tym, co dzieje się w kraju. Do towarzystwa mam pieska Łapsika. Często o pomoc poproszę Szpota, który szepnął mi niedawno do ucha ośmiozgłoskowcem:

Tak czekałem na te czasy, alem zrejterował.
Gdybym mógł i gdybym umiał, to sam bym blogował...

Mam radio, telewizję i codzienną prasę. Mam też doświadczenie zdobyte w branży medialnej i niebezpieczną cechę: specyficzne poczucie humoru. Z takim rynsztunkiem ruszam do boju. Towarzyszko Gnomacka – do dzieła!