Źle dzieje na polskiej się ziemi, oj, źle...! W jakim my kraju żyjemy? – pyta Donald Tusk. I zaraz wyjaśnia, że afera goni aferę, sensacja goni sensację, a tajemnica – tajemnicę. Dlatego wręcza Lechowi Wałęsie w urodzinowym prezencie ogromny budzik z wizerunkiem Kaczora Donalda,
który ma obudzić z tego koszmarnego snu zacnego jubilata, darczyńcę i nas wszystkich.
Z jakiego snu? – pytam.
Dlatego nawołuje do wypowiedzenia obywatelskiego posłuszeństwa.
A co z państwem? Ma je trafić szlag? – myślę.
Dlatego przy byle okazji, w akcie ekspresji nieczystej świadomości, gani oratorskie i reformatorskie zapędy niedawnych sprzymierzeńców z PiS.
Jak to? Przecież miała być wielka polityczna przyjaźń... – kombinuję sobie.
W zeszłym tygodniu wziął w obronę wszystkich obrażonych, których dotknęło mocne określenie, użyte w publicznej wypowiedzi przez ministra Ludwika Dorna. „- Chcemy, aby polska inteligencja poczuła na nowo, że jest solą tej ziemi...” – stwierdził Tusk i zapowiedział, że PO weźmie w obronę wyszydzanych dziś wykształciuchów i łże-elity.
No dobrze, – myślę sobie – lider PO wyłożył tym razem karty na stół. Konkretnie określił, kogo weźmie w obronę. Ale co z nami? Z tą częścią polskiej inteligencji, która wcale się za określenie Dorna, a wcześniej Jarosława Kaczyńskiego, nie obraziła i wcale nie widzi siebie w kręgach wykształciuchów i łże-elit?
Polska inteligencja to temat złożony. W zgodzie z harmonią wszechświata i prawami przyrody tworzy się przez podział na rodzaje, rodziny, rzędy i gromady. Najpierw była po prostu reżimowa, postępowa i wsteczna, katolicka i laicka, radykalna i umiarkowana. I było fajnie. Dalsze podziały, zazwyczaj występujące w warunkach ekstremalnych, doprowadziły do powstania tej lepszej i tej gorszej, zastępczej i dyżurnej, aktywnej i biernej, prawej na lewicy i lewej na prawicy, oczywiście w różnych mutacjach, a w końcu – krajowej i emigracyjnej, świadomej i zdezorientowanej. Kto nas zdoła zjednoczyć? Po to, żebyśmy mogli wspólnie powalczyć w ramach akcji odnowy zwanej „rewolucją moralną”. Żeby w końcu móc oddzielić ziarna od plew. Przywrócić znaczenie słowom. Czy znajdą się sprawni menedżerowie, marketingowcy, spece od wizerunku, dziennikarze, którzy pomogą obecnej koalicji wygrać batalię o rząd skołowanych dusz? Może nie dusz, a jeleni zrobionych w konia? Dobrych, prostych ludzi, którzy liczyli na solidarną koalicję PO–PiS, a teraz siedzą z opadłymi szczękami przed telewizorami i nie potrafią zrozumieć, o co chodzi? Szpocie – jak pojąć, co się tutaj dzieje?
Szmaciak w okropne wpadł przejęcie,
już w to, co mówi, wierzy święcie;
na plagę narodową przywar
gromami rzuca, pomsty wzywa,
już nad nieszczęsną biada Polską,
co znowu staje się warcholską
i niczym istny pcimski Katon
ostro rozprawia się z prywatą.
Straszny ogarnia go słowotok,
z ust płynie mu wezbrany potok;
zaklina, drwi, sumieniem wstrząsa,
aż pysk mu cały stanął w pąsach.
Kiedy tak Szmaciak grzmi w ferworze,
Deptała gębę wciąż rozdziawia,
bo nijak pojąć on nie może,
o czym sekretarz tak rozprawia...
No proszę... Polska Inteligencjo, ta nieobrażona – pomocy!
