W kraju same awantury: kontrowersje wokół „szafy Lesiaka”, klecenie sejmowej większości, wspominki afer FOZZ i Art B i inne sprawy, o których piszą i nad którymi dywagują lepsi od naczelnej i Gnomackiej. Sprawy bieżące może i porywają,
ale w tym maglu to, co dziś jest newsem, jutro zostaje przykryte newsem kolejnym. Kolejne sensacje, afery i wydarzenia, czyli to, co stanowi o zawrotnym tempie życia współczesnego człowieka, odciągają uwagę od spraw, które trwają gdzieś na uboczu i które co rusz wybuchają następny bombą. Tak jak kwestia rzekomego polskiego antysemityzmu.
Sympatia dla mniejszości to kwestia absolutnie indywidualna, nie podlegająca generalizacji. Staje się problemem dopiero wtedy, kiedy nabiera charakteru systemowego. Gnomacka uważa, że napięcia na tym tle są wykorzystywane bezwzględnie przez obie strony: nacjonalistów i Żydów. Nacjonalistów, bo nie kochają swojego kraju i dla własnych uprzedzeń psują powietrze. Żydów, bo wykorzystują gorącą atmosferę i konflikty do realizowania swoich nieprawych celów.
W tym kontekście Gnomacka pragnie przytoczyć zdanie Rafała Ziemkiewicza, który na jakimś internetowym forum miał dla żałosnego antysemity i jego przewrotnego pytania jedną ripostę: - bujaj się, prowoku! W książce „Polactwo” opowiadał, jak to nie chciał, aby jego artykuł w jednej z prawicowych gazet sąsiadował z tekstem, w którym jakiś Prawdziwy Patriota protestuje przeciwko temu, że krzyże na karetkach pogotowia zastępowane są stylizowaną Gwiazdą Dawida i napisem wykonanym wprawdzie łacińskimi literami, ale po żydowsku, czyli wspak...
Sprawa „polskiego antysemityzmu” powróci jeszcze wielokrotnie, a już na pewno pod koniec roku, kiedy dojdzie do kwestii odszkodowań dla gmin żydowskich za mienie utracone przez Żydów po II wojnie światowej. I znowu wybuchnie konflikt, bo choć Gnomacka uważa, że po sprawiedliwości spadkobiercom Żydów należy się dokładnie tyle samo, ile należy się spadkobiercom Polaków — będą afery. O tym możemy być przekonani...
Wracając do meritum, durniów nie brakuje. Udowodnił to w bardzo prosty sposób angielski komik Sacha Baron Cohen, udający reportera z Kazachstanu, który gościł w tym przebraniu na scenie klubu country w Arizonie. Sam będąc z pochodzenia Żydem — podziwiać absolutny dystans i poczucie humoru! — odśpiewał piosenkę pod tytułem „Wrzuć Żyda do studni”, powodując tym zbiorową radość audytorium. Pierwsza zwrotka tej prostej, niegramotnej piosneczki zaczyna się niewinnie: od transportu. Zabawa zaczyna się od zwrotki drugiej, którą przetłumaczymy dla osób nie znających języka angielskiego:
In my country there is problem - W moim kraju mamy problem
And that problem is the Jew - Tym problemem jest Żyd
They take everybody money - Zabierają wszystkim pieniądze
They never give you penny. - I nie dają w zamian grosza.
Throw the Jew down the well - Wrzuć Żyda do studni
So my country can be free - Żeby mój kraj mógł być wolny
You must grab him by his horns - Musisz złapać go za rogi
Then we have a big party. - A potem zrobimy wielką imprezę.
Dla porządku: Gnomacka uważa, że Jankesi tak samo dobrze bawiliby się przy piosence, w której reporter z Kazachstanu „wrzucałby do studni” Polaczka (the Pole), Czarnucha (the Negro), Pakistańczyka (the Paki), czy Szkopa (the Kraut). Więc jeśli ktoś zapyta, gdzie dziś mieszka antysemityzm, odpowiedź jest prosta: tam, gdzie zawsze — między uszami. Wszędzie, gdzie ludzi bawi śpiewanie o wrzucaniu kogokolwiek do studni. Bo durniów, jak wiadomo, nie brakuje. A bycie durniem to grzech. Czyż nie sam Jezus Chrystus z Nazaretu nauczał, że tym właśnie jest... ignorancja?
