W poprzedniej historyjce obiecałam opowiedzieć o mojej reakcji na szyderstwo pewnego jadowitego pismaka. A więc posłuchajcie. Odbiło mi się ono taką czkawką, że wyplułam z siebie okropnie długi felieton, którego żadna z zaprzyjaźnionych redakcji nie chciała puścić do druku.
Bo przydługi i grafomański. Z braku innych kanałów kolportażu przekazałam go mamusi – energicznej, doświadczonej i towarzyskiej gęgaczce z dużym zapleczem – z prośbą, żeby czytała koleżankom i podrzucała recenzje. Felieton się podobał, dlatego podzielę go na wątki i będę nimi bombardować bloga przez kolejne dni.
Zaczęłam od wołania o rewolucję semantyczną. Bo tak jak kiedyś Polak umiał dogadać się z Polakiem, to teraz – ani w ząb. A czknęło mi się tak (pamiętajmy, że było to w maju 2005 roku):
„Na kilka dni przed śmiercią Ojca Świętego, kiedy w kotle polskiego piekła wrzało jak nigdy przedtem, w powietrzu latały „ubeckie teczki”, a politycy brali się za łby, Gazeta Wyborcza – w poczuciu misji jednoczenia zwaśnionych stron – opublikowała kolejny apel o społeczny ład: „Nienawiść pokazuje dziś swą wściekłą twarz. I nikt na jej działania nie reaguje, nikt nie potępia. Przeciwnie, są tacy, którzy mają wciąż na ustach moralną rewolucję, a poddają się nienawiści z ochotą, jakby tęsknili za szubienicami. ...Ciśnie mi się na usta gorzkie pytanie: - czy dla politycznych satysfakcji takich mizernych ludzi cierpiało i walczyło o wolność moje pokolenie?”
Autorką tych przykrych, mocnych słów jest Barbara Skarga, profesor filozofii PAN, łączniczka , skazana przez Rosjan na jedenaście lat łagru.
Ludziom „prawicy” od zawsze wydawało się, że walczyli o wolną i niepodległą Polskę, zagrożoną dwoma totalitaryzmami: faszyzmem i komunizmem. Ten pierwszy siłami aliantów udało się zniszczyć, ale drugi nam narzucono. „Okrągły Stół” miał dać Polsce wolność, demokrację i dobrobyt. Skąd więc tyle w nas poczucia krzywdy i złości? Dziś rzeczywiście triumfuje podłość i małość, umiejętnie podsycana przez media. Dziś Polska faktycznie zieje nienawiścią. Najlepszym na to dowodem jest chęć grzebania bliźnim w życiorysach i czytanie cudzej korespondencji. Jest to działanie wysoce niestosowne. A poza tym, „prawicy” brakuje poczucia humoru. Ponuraki nie potrafią śmiać się z Katynia, Powstania Warszawskiego, ubeckich katowni, politycznych mordów, procesów i prześladowań przeciwników komuny. Chcą rozliczać przeszłość.
Głęboko wierzę, że możemy dojść do zgody. Spróbuję udowodnić, że nie musimy ze sobą walczyć, że możemy się nawzajem szanować i ze sobą współpracować pod warunkiem, że wyjaśnimy znaczenie czterech podstawowych pojęć: lewicy, prawicy, dobra i zła.
Uważam, że nasza wzajemna nienawiść ma podłoże semantyczne. „Polski lud” to nie mizerni ludzie, którzy budują szubienice, ale skołowany tłum, który przez dziesięciolecia PRL-u był karmiony kłamstwami, żył podwójnym życiem i chował się w symbole, a dziś nie może kłócić się o prawdę, bo – mówiąc tym samym językiem – większość z nas mówi o czym innym...
Jeszcze tylko słówko od Szpota, bardzo proszę. Otwieram, patrzę... Oto myśl złota na dobranoc:
„Wiadomo, ognia bez przyczyny
nie ma. Jak jest, to z czyjejś winy.
Wróg niewątpliwie go podłożył,
wróg, bo go Nowe we wsi trwoży,
więc udaremnić chce nam zbiory,
pola zamienić zaś w ugory,
by miast spółdzielczych jasnych łanów
kwitła tu znowu władza panów...”
Komu zależy na tym, żeby utrzymywać semantyczny bałagan? Będziemy dywagować. Na razie tyle, reszta jutro. W tej chwili mówimy o tym samym: jest późno. Czas spać.
