Buda
Przykre wspomnienia mieszają się z miłymi, ale są dziwnie ostre i świeże. Nie wyeksploatowane. Rzadko wracam myślami do czasów dzieciństwa. Ten okres zamknęłam jak dobrą powieść, która stoi na półce z książkami i cieszy oko solidną, skórzaną oprawą. „Szczęśliwe lata Kasi Taszyckiej” – biegnie wzdłuż grzbietu wytłoczony złotymi literami tytuł. Wiem, o czym mogę w niej przeczytać: jej autor przekazał to, co chciał przekazać, prostym, czystym językiem, a swojej opowieści nadał wyraźną, czytelną konstrukcję. Na myśl przyszła mi myśl Horacego: Cnota ojców jest największym posagiem. Muszę przyznać, że w dorosłość weszłam wyposażona po królewsku.
Która to już może być godzina? Trzecia, czwarta? Zimno tu okropnie. Zimno i ciemno. Wstałam i po omacku odszukałam papierosa, którego dostałam od Hanki. Znalazłam też zapalniczkę. Usiadłam przy toaletce, na której Kitty ustawiła rzędem buteleczki perfum. Była i świeca. Płomień oświetlił moją twarz; patrzyłam na nią, odbitą w niedużym lustrze. Ach, te lustra! Hanka miała mnie. A ja musiałam radzić sobie sama. Jej życie było takie smutne. A moje? Przypaliłam papierosa. David? Hanka stwierdziła, że wróciłam do niego dla lepszego życia. To jej prawda. Moja była bardziej złożona. Bliżej odwagi i przysiąg, którym trzeba być wiernym. Czy czułam się winna za to, co się stało? Dziś – po przebytej wspólnie z Hanką podróży – zdałam sobie sprawę, że problemem byłam ja – uparta, tęskniąca za ludźmi i ich ciepłem, za otwartością domu rodziców i za wolnością. Nie potrafiłam inaczej. Nie zamierzałam oszukiwać Davida, kiedy przysięgałam mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, którą on tradycyjnie rozumiał jako posłuszeństwo. Kochałam i byłam wierna. Gorzej z tym ostatnim.
– Jesteś dzika i niesforna jak suka na łańcuchu – często powtarzał tę mało elegancką, ale jakże trafną metaforę. Wyrywałam się z budy, to fakt. Być może pragnęłam jemu – i sobie – udowodnić, że jestem żywą, młodą kobietą, a nie dębowym meblem w mieszczańskim domku przy Orford street? Z pewnością tak. A może chciałam przeżyć podwójnie mocno te wszystkie lata, które przeciekły mi przez palce, kiedy siedziałam zamknięta jak księżniczka w wieży, ćwicząc przed lustrem w łazience ojczystą mowę dla gimnastyki szczęki, bo w pokojach nie mówiłam ani po polsku, ani po angielsku, ani w żadnym innym języku? Na pewno. A może żyłam i pracowałam jak nakręcona, bo chciałam w ten sposób zadośćuczynić zmarnowanemu życiu ojca? I innym, którym odebrano młodość, marzenia, godność, majątek i wszystko inne, co stanowiło dla nich wartość? Zadośćuczynić tym, którzy broniąc najpiękniejszej z idei oddali za nią życie?
Stryja nie znałam. Ale miałam przed oczami zdjęcie mojego dumnego dziadka ze strony mamy, uśmiechającego się do pięknej babci na jakimś balu: młody, przystojny, w czarnym smokingu i muszce. I drugie zdjęcie, zrobione już po wojnie, zaledwie sześć lat później, kiedy były ziemianin, a potem już tylko wróg ludu, w ramach reedukacji pracował jako magazynier w podmiejskim pegeerze. Stał przy jakiejś polnej drodze, podtrzymując stary rower, i patrzył pustym wzrokiem w obiektyw: przedwcześnie postarzały, łysiejący, przygarbiony, w obwisłej marynarce.
Stryj, ojciec i dziadek to tylko troje przegranych ludzi. Ilu ich naprawdę było? Czy kiedykolwiek ktoś będzie ich w stanie policzyć? I znowu przypomniał mi się mój londyński druh, dzielny wojak Stasiu, polski Żyd spod Monte Cassino. Ten, który do łez w oczach kochał Boga, Honor i Ojczyznę i w marzeniach wyczesywał grzywę i ogon białego konika, na którym miał wrócić do wolnego kraju. Czekał. A w tak zwanym „międzyczasie” zbijał bąki i flirtował z Polkami. Nie do końca chyba lubił to zajęcie. – Coś tu nie tak, Piculek – mawiał – żeby pani doktor z Polski co drugie słowo mówiła: – „O ja pierdolę!” Toż to nieszczęście narodowe, to wasze socjalistyczne wychowanie! I wychowywał. Kiedy obiecywałam, że zadzwonię w czwartek, a dzwoniłam w sobotę – nie odbierał telefonu. A ja szłam spać pod swoje gazety głodna, bo nie dostałam obiecanej paczki mrożonych hamburgerów. To tylko jeden przykład. – Żadne imperium nie trwa wiecznie, – powtarzał – ale ty musisz być mądra dziewczynka, a nie ciemna masa. Inni młodzi też. Bo na kogo nasza Prześwietna będzie mogła liczyć? Starego Stasia, który wytarga za uszy, już wtedy nie będzie...