Telefon
Przeczytałam kilka rozdziałów, z godziny siódmej zrobiła się dziesiąta trzydzieści. Stwierdziłam, że czas się ubierać i zejść na śniadanie. I wtedy, jak w kiepskim scenariuszu hollywódzkiej produkcji klasy C, zadzwonił telefon.
– Kaśka? – usłyszałam w słuchawce.
– Tak jest. Kto mówi? – odpowiedziałam uprzejmie, nie poznając niskiego, lekko zachrypniętego głosu po drugiej stronie.
– Hanka.
– Aha. Przepraszam, ale nie poznaję. Jaka Hanka?
– No, Hanka, z Anglii. Z Cambridge.
– Aaaa, to ty! Cześć, kochana! Przepraszam, że nie zaskoczyłam. Co słychać?
– Okey. To znaczy nie okey tylko do dupy. Ale nie wiem właściwie, po co do ciebie dzwonię... – głos był wyraźnie przygnębiony.
– Ej, ej, Haneczko, co jest? – zaniepokoiłam się. Hanka przybita? To nie moja Hanka!
– Kaśka, sorry, że do ciebie dzwonię, ale nie mam komu tego powiedzieć. Jestem załamana, rozumiesz? Za-ła-ma-na!
– Mów, co się dzieje? – Czułam, że – jak w każdej rasowej kobiecie – rośnie we mnie ciekawość.
– Nic się nie dzieje. Dupa, Kaśka, kuźwa! Dupa do kwadratu...
– Tyle to już wiem. Ale skoro nic się nie dzieje, to po co tracisz forsę na telefon? Jaka dupa do kwadratu? Mów szybko, co jest.
Po długiej ciszy w słuchawce rozległ się szloch. Przez kilka chwil Hanka nie mogła wydusić z siebie słowa. Nawet nie próbowała. W końcu wyszeptała z rozpaczą:
– Kaśka, przyjedź, bo jak nie, to sobie coś zrobię. Przyjedź, Kaśka, przyjedź jak najszybciej...
– Nie ma sprawy. Ale najpierw powiedz, co się stało? – byłam naprawdę zaniepokojona. Wiedziałam, że Hanka jest zwariowana, impulsywna, szalona. Charakterna Handzia-Ślązaczka, którą mało znałam, ale bardzo lubiłam. Znając jej spontaniczność – wszystko było możliwe.
– Kaśka, nie wiem, jak to powiedzieć. Babka mi zmarła, zerwałam ze starą, Kevin odszedł, dziewczyny mieszkają z boyfriendami , ojciec nie chce mnie znać, chcą wywalić mnie z roboty, nie mam forsy, dom trzeba spłacać, bank mnie ściga a Kevin się zwinął, nikogo tu nie mam... Nie wiem, jak długo pociągnę. Chcę popełnić samobójstwo. Chcę się zabić, Kaśka i zrobię to. Znasz mnie. Zrobię to, Kaśka!
I znowu szloch, jeszcze bardziej rozpaczliwy, niż wcześniej. Stałam przy aparacie nie wiedząc, co powiedzieć i jak ją pocieszyć.
– Haneczko, nie mów tak. Dasz radę. Kevin na pewno wróci. Co się stało?
– To długa historia... (płacz). Kaśka, przyjedź. Proszę. Nie mam tutaj nikogo, rozumiesz?! Ni-ko-go!!!
Czułam, że w takiej chwili nie pocieszą jej żadne słowa. Przeliczyłam w myślach pieniądze, jakie miałam na koncie i wyobraziłam sobie reakcję Davida na meldunek o wyjeździe. Wiedziałam, że ma plany na weekend i że może być wściekły. Co ma być, to będzie – zdecydowałam. Muszę jechać!
– Słuchaj. Zaraz siadam do Internetu i robię rezerwację na prom. Auto stoi przed domem, Małgosia zajmie się dziećmi. David nie będzie robił przeszkód. Jestem u Ciebie pod wieczór. Dożyjesz? – To ostatnie słowo miało zabrzmieć humorystycznie. I zabrzmiało.
– Dożyję, kuźwa, ale tylko do wieczora. Jak przyjedziesz w nocy, to będziesz musiała wyłamać drzwi. Słowo honoru!
– To brzmi lepiej! A teraz nie marnuj forsy na telefon, zrób sobie termofor, napij się winka i idź spać. A ja działam!
– Kaśka, kochana jesteś...
– Of course.
– Dzięki! Czekam.
– Trzymaj się. Pogadamy wieczorem i na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie. Kto jak kto, ale my się nie damy! Okey?
– Okey. No to pa!
– Pa!