Na wulkanie
Hanka zmusiła mnie do kolejnej refleksji. – Faktycznie – pomyślałam. – Skąd u mnie tyle odwagi? Być może dlatego, że w dzieciństwie niczego mi nie zabraniano? Wypuszczałam się w coraz bardziej niedostępne chaszcze wiedząc, że zawsze mogę liczyć na wsparcie staruszków. Że znam drogę powrotną do domu, do którego drzwi stoją przede mną zawsze otworem – obojętnie, z czym czy jaka wrócę. Nie chciałam mówić o tym Hance, bo mogłam sprawić jej przykrość. Ona nie miała dobrego dzieciństwa. Czy właśnie z tego okresu bierze się życiowa siła, wytrwałość? Przypomniała mi się wyprawa na Cotopaxi. Dlaczego właściwie mnie tam poniosło?
Pamiętam, że lot trwał piętnaście godzin. Wylądowaliśmy w stolicy Ekwadoru. Sam fakt, że jesteśmy w samym sercu ziemi, na Równiku, był bardzo ekscytujący. Było nas pięcioro. Zanim zaczęliśmy wspinaczkę, musieliśmy spędzić trochę czasu na aklimatyzacji na niższym szczycie – Pichincha. Dopiero potem ruszyliśmy w kierunku zaśnieżonego, zlodowaciałego szczytu, górującego nad Wschodnimi Kordylierami w Andach. Pamiętam, że był środek nocy. Padał gęsty śnieg, wiał porywisty wiatr, niewiele było widać ze względu na wiszącą w powietrzu mgłę. Zamarzły nam ubrania. Mijaliśmy szczeliny i strome ściany lodowe. Poruszaliśmy się wolno, po kilka kroków, bez postojów, bo podczas wspinaczki nie wolno odpoczywać. Pięliśmy się do góry przez prawie cztery godziny. Co chwilę gubiliśmy się w zalegających wokół szczytu chmurach. Dotarliśmy do krateru nad ranem. Nie można było ustać, bo wiał straszliwy wiatr. Ale udało się nam zrobić kilka zdjęć. Kilka godzin później byliśmy na dole i z tej perspektywy mogliśmy ocenić, jak wysoko się wspięliśmy i jak trudna była to droga. Cotopaxi to najbardziej doskonale ukształtowana, najbardziej symetryczna góra na świecie. Z jej szczytu rozciąga się zapierająca dech w piersiach panorama: pokryte wiecznym śniegiem szczyty Ekwadoru oraz Nizina Amazonii. Z kolei patrząc w dół, w głąb krateru, widzi się opary wydobywające się z głębin Ziemi. To niezapomniany widok. Choćby tylko dla niego warto było się wysilić.
– Jak będziesz grzeczna, to opowiem ci o wyprawie – wróciłam do rozmowy z Hanką, która kręciła się niespokojnie na krześle i stukała palcami o blat stolika. – Pewnie chce jej się palić – pomyślałam. – Jak na jej możliwości i tak wytrzymała bardzo długo bez kopcenia...
– Mam nadzieję, bo mówiłam ci już, że ze szkolnych przedmiotów lubiłam jedynie geografię – odpowiedziała, niezbyt już zainteresowana tematem. – A wracając do mojej chorobliwej tremy przed życiem, już trzy razy proponowano mi stanowisko kierowniczki w sklepie, ale bałam się, Kaśka. Została nią w końcu jedna z gówniar, które ze mną pracują. Bez doświadczenia, bez matury nawet. Ale widzisz – poszła na całość! A mnie przerażają papierki. I odpowiedzialność. Ja bym nie umiała tego wszystkiego upilnować...
Wstałyśmy, założyłyśmy płaszcze, podniosłyśmy z podłogi torebki i siatki. – Masz jeszcze na coś ochotę? – zapytała Hanka. – Może pójdziemy do pubu? Palić mi się chce!
– Jasne, możemy iść... – zgodziłam się bez entuzjazmu. Oczami wyobraźni widziałam rechoczącą wyzywająco Hankę i ciekawe spojrzenia już nie starszych pań, a podchmielonych facetów.