Kolacja z księciem
– Fakt. Biznes ci lekko nie wyszedł. Ale przynajmniej poznałaś rodzinę królewską. Opowiedz o tym.
– To było sympatyczne. Ambasada brytyjska przysłała nam zaproszenie na spotkanie z królową i jej małżonkiem w Pałacu na Wodzie w Łazienkach. Królowej tylko się ukłoniłam, ale z księciem udało się nam porozmawiać. Podszedł do nas i zapytał, co tutaj robimy. David powiedział, że jest prawnikiem. – A ty? – zwrócił się do mnie. – Jesteś tubylcem? Zaczęłam się śmiać i palnęłam: – A czy Wasza Wysokość widzi wokół moich bioder skórki od banana? On też się roześmiał, porozmawialiśmy jeszcze chwilę i na tym znajomość się urwała. Zaproszenia na herbatkę do pałacu Buckingham nie otrzymaliśmy...
– A z księciem Andrzejem? Jak to było?
– Książe Andrzej wizytował w Polsce NATO; zostałam zaproszona do Trójmiasta na kolację z udziałem Jego Wysokości, ambasadora, członków świty i kilku lokalnych luminarzy. Byłam zarejestrowana w ambasadzie brytyjskiej jako angielski przedsiębiorca i to zadecydowało o zaproszeniu mnie na tę kolację.
– Jest przystojny? – zapytała po kobiecemu ciekawa.
– Uważam, że bardzo. I bardzo kontaktowy. Babeczka, przy której siedziałam – osób było chyba dwanaście – ze śmiechem szeptała mi do ucha, że książę mógłby być bratem bliźniakiem jej męża. Zauważył to i mówi: – Hey, you two! What are you whispering about? Kiedy dowiedział się, że jest podobny do jej małżonka, zapytał, czym się ten mąż trudni. – Jest inżynierem – odpowiedziała. Rozmowa zeszła na temat wykształcenia. Jakaś elegancka pani zapytała grzecznie: – Jaki uniwersytet kończyła Wasza Wysokość? Książę się zdenerwował i wyjaśnił, że nie jest taki głupi, żeby kończyć uniwersytety. Pani się zmieszała. A potem zaczęliśmy zgadywać, kto jest spod jakiego znaku zodiaku. Książę jest wodnikiem. – To na pewno Wasza Wysokość lubi wróżby? – bardziej stwierdziłam niż zapytałam, pomna wybitnych zainteresowań mojej siostry, też wodnika, w tym względzie. – A co? Umiesz wróżyć? – spytał zaintrygowany. Podał mi rękę, obejrzałam ze znawstwem linie papilarne, powiedziałam, że o tym, co widzę, mogę rozmawiać jedynie bez świadków i od tej pory byłam jego ulubienicą przy stole.
– Jeśli chodzi o wróżby, to mnie to tak bardzo nie ciągnie. Ale wierzę w feng-shui. Znasz to? – w jej oczach była ciekawość; najwidoczniej temat był dla niej fascynujący i chciała poznać moją opinię.
– Znam. I bardzo nie lubię, bo przez feng-shui zamiast cokolwiek zyskać – straciłam księgową – rozwiałam jej nadzieję na interesującą zapewne dla niej wymianę spostrzeżeń.
– Pieprzysz! – roześmiała się zaskoczona Hanka.
– Mówię poważnie. Szefowa biura, swoją drogą kochana dziewczyna, na wszelkie sposoby starała się znaleźć przyczynę niepowodzeń finansowych firmy, kiedy ta zaczęła nam kuleć. Przyciągnęła do biura sympatyczną konsultantkę, która obiecała zapewnić nam harmonię i przysporzyć kasy. Poprzestawiała meble i rozwiesiła dzwoneczki, żeby odblokować energię chi, wyrysowała siatkę ba gua, ustaliła, w jakich obszarach firma podupada, a na koniec zostawiła listę zaleceń: że należy gruntownie wysprzątać biuro, wyrzucić uszkodzone i nieużyteczne przedmioty oraz regularnie wietrzyć. Poustawiała kwiatki w doniczkach, zawiesiła kilka luster i obrazów i pobrała honorarium. Po jej wizycie biuro stało się przytulnym miejscem, z którego nikt nie chciał wychodzić. – Nie wyjdę stąd, dopóki nie dostanę swoich pieniędzy... – wiesz, te rzeczy. Księgowej powoli puszczały nerwy, bo upatrzyli sobie właśnie jej gabinet. Aż nadszedł dzień, w którym rzuciła mi na biurko swoje wymówienie. Wpadła do mojego gabinetu purpurowa na twarzy, krzycząc: – Ja sobie wypraszam! – i zażądała rozwiązania umowy za porozumieniem stron. Okazało się, że szefowa biura zrobiła jej awanturę za to, że po wyjściu z toalety nie opuściła klapy od sedesu. Co gorsza, podobno uczyniła to kilkakrotnie, przez co z firmy uciekają pieniądze...