Czołg
– Niezłe jaja! Miałaś przygody, a teraz masz co wspominać... – Hanka zamyśliła się. Wyczułam w jej głosie nutkę życzliwej zazdrości. Pomyślałam o jej pamiętnej kanapie. – Powiedz, co jeszcze fajnego pamiętasz?
– Skok ze spadochronu i jazdę czołgiem.
– A to z jakiej okazji? – w tym pytaniu była z kolei nutka ironii.
– Skok jako wyczyn sponsorowany, za który miałam obiecane pieniądze od różnych firm. Udało się, zebrałam ponad tysiąc funtów dla zaprzyjaźnionego stowarzyszenia głuchoniemych. Ale więcej nikt mnie nie namówi!
– A czołg? – tym była najwyraźniej zdumiona.
– Jeździłam po poligonie jako jedna z Polek Roku 1996, wybranych przez czytelniczki pewnego kobiecego magazynu. Zaprosili nas tam z okazji podpisania jakieś umowy z NATO. Niesamowite przeżycie. Absolutna klaustrofobia.
– Wariatka! – podsumowała moje przygody.
Hanka zaczęła bawić się zapalniczką. A mnie – kiedy mówiłam o czołgu, który przywiódł mi na myśl obrazy wojny – znów stanął przed oczami stary Stasiu. Jechaliśmy kiedyś samochodem przez Londyn – ja prowadziłam, on palił. Na początku podróży kazał jechać prosto. Ale ja na każdych światłach pytałam, czy mam skręcać. Nie odpowiadał. Pytałam coraz bardziej natarczywie. W końcu wybuchnął: „– Skoro powiedziałem, że prosto, to jedź prosto! A jak będziesz miała skręcić, to powiem, że masz skręcić! Teraz jedź!” Opowiedział mi potem, że sam w czasie wojny, jadąc przez las i zbyt mocno kombinując, bo według mapy prosta droga wydawała mu się niemożliwa, prawie wjechał do obozu Niemców.
– Coś się tak zamyśliła? – Hanka pchnęła mnie lekko palcem w ramię, jak gdyby chcąc mnie obudzić z sennego letargu.
– Myślałam o pewnym staruszku, którego kiedyś znałam – w moim głosie musiała brzmieć nostalgia, bo Hanka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem.
– I co wymyśliłaś? – zapytała uprzejmie.
– Że zbyt często mi się przypomina... Wielu rzeczy chciał mnie nauczyć, nawet czytania mapy. Ale tego chyba nigdy nie pojmę. Skąd u kobiet ten brak szacunku dla prostych rozwiązań?
– Ja tam się nie znam. Pies trącał. Idziemy do domu? – zaproponowała.
– Jasne! – zgodziłam się chętnie.
Odniosłyśmy szklanki barmanowi, nałożyłyśmy płaszcze i wyszłyśmy na ulicę. Ostatni zakupowicze ustawiali się w kolejkach do autobusów, powoli zamykały swoje podwoje sklepy. Kończył się kolejny dzień. Wieczorem Anglicy zasiądą przed ekranami telewizorów i będą oglądać ulubione programy. Usatysfakcjonowani, syci i niezbyt zmęczeni pracą, odmierzający swoje życie łykami herbaty z mlekiem, ilością wysypanej z kosiarki trawy, sukcesami w remoncie łazienki, dobrym stopniem latorośli w szkole, nowymi gatunkami margaryny na rynku, liczbą starannie wyprasowanych koszul. A my?
Kiedy wracałyśmy autem, każda z nas zatonęła we własnych myślach. Hanka miała swoje zmartwienia, od których mogła na chwilę odpocząć, bo to był mój czas na wyprawę w przeszłość. Moje smutki były inne niż jej. Pozarodzinne. Nasza rozmowa poruszyła we mnie ciągle żywe wspomnienie Sierpnia 1980. Czasów dużej i małej solidarności. Wyzwoliła pamięć o zbiorowych zrywach, nadziejach i rozczarowaniach. Wywołała wspomnienie moich własnych zrywów, nadziei i rozczarowań. Moich małych, tlących się ciągle jeszcze żalów. Przez chwilę zanurzyłam się w mętną przestrzeń bezlitosnej pamięci. Z lepkiej, szarej mazi uklepała naprędce i uczynnie podsunęła wykrzywioną grymasem obłudnego uśmiechu twarz dyrektora Centrum, który był mi podporą tylko wówczas, kiedy były widoki na zarobki; na ten obraz nałożyło się badawcze spojrzenie ciemnowłosego oficera UOP, który odpowiednio dobranymi zdaniami przekonywał, że ponieważ spotkania naszych przedsiębiorców infiltruje rosyjska mafia, trzeba je zakończyć; zobaczyłam ogołocone z mebli biuro i rozbity fax porzucony na zniszczonej wykładzinie; z ekranu komputera patrzyła na mnie uśmiechnięta twarz znajomego, który przywłaszczył sobie szyld i dorobek mojej firmy...
Wysiłkiem woli skierowałam myśli na milsze wspomnienie: na Cotopaxi i panoramę szczytów gór pokrytych bielutkim śniegiem, którą przesłaniały opary wydobywające się z głębin krateru wulkanu. I właśnie ten bliski sercu obraz najbardziej mnie poruszył. Znowu poczułam wszechogarniający, obezwładniający choć stępiony przez lata narzuconej sobie niepamięci głupi, niepotrzebny żal. Znużenie i żal.