Rozdział 4 - Czy to już stacja Babel?

Zderzenie

– Ma męża?
– A gdzie tam! Chłopaka! Z kim ja mam gadać, Kaśka? Ja wiem, że nie jestem nikim specjalnym, ale jedyne, czego mnie dziadki nauczyli, to pewnych zasad. Porządnych. W pale mi się nie mieści, żeby dziewczynka w wieku piętnastu lat chciała być matką. To jest dla mnie nie do pojęcia!
– A twoje dziewczyny?
– Pytasz o seks?
– Nie. Pytam ogólnie. 
– Nie mówią po polsku, tyle wiesz. Ale rozumieją. Wiedzą, o czym rozmawiam przez telefon. Może nie słowo w słowo, ale łapią sens konwersacji.
– Pomagają ci w domu?
– Absolutnie nie! Żadnej pomocy. Jeszcze zanim Kevin się wprowadził, to je zmuszałam. Ale wszystko było dla nich wielką karą. Na przykład jak im kazałam plewić ogródek. Do dzisiaj mi wypominają. Ojciec zabierał je na najdroższe wycieczki i kupował samochody na osiemnaste urodziny. A ja goniłam do roboty...
– Denis o nie dba?
– Kupuje je. Żyje jak lord. Jest szefem sprzedaży, forsy ma jak lodu, mieszka w wielkim domu, jeździ cztery razy do roku na wakacje do Ameryki, samochód sobie kupił ogromny, największe BMW. Ma bardzo fajną dziewczynę, poznałam ją u teściów. Zapraszają mnie na większe uroczystości, razem z Kevinem. 
– Ładnie się zachowują...
– Tak. Przyjęcia robią w eleganckich restauracjach.
Zapadła cisza. Po raz któryś z rzędu skonstatowałam z rozbawieniem, że nasze myśli mijają się w locie i lądują na innych gałęziach drzewa logiki. Ja – sentymentalna, ona – do bólu racjonalna; ja – bujająca w obłokach, ona – twardo stąpająca po ubitej ziemi; dwie kobiety w tym samym wieku, żyjące z podobnym bagażem doświadczeń, a taka rozpiętość wnioskowania. Ciężko byłoby nam kotwiczyć na wspólnych konkluzjach, dających fundament porozumienia, na którym można budować dalej. Dwóm babkom ciężko jest się porozumieć, a mi się marzy harmonia w społeczeństwie... Zabawa dla pięknoduchów! Tymczasem Hanka bawiła się inaczej: zdjęła pierścionek z serdecznego palca i zaczęła obracać nim pod światło, starając się „puścić zajączka”. W pewnym momencie dopięła swego. Na ścianie odmalowała się miękko zarysowana smuga światła. –  Tyle jej – pomyślałam. –  Przynajmniej ma coś z tej zabawy. A ja?
– Jak ich po czasie oceniasz? – wróciłam do przerwanej rozmowy.
– Myślisz o teściach? Dobrze. Nie wtrącali się do niczego. Tak jest do tej pory. O nożu nie wspominają, zapraszają na uroczystości. Wiem, że wyrządziłam krzywdę Denisowi. I na pewno wyrządziłam krzywdę moim dzieciom. Szczególnie Ella nieraz mi wypomniała, że jest z rozbitej rodziny i że ten...
Hanka zawiesiła głos. Milczała. Nie wiedziałam, o czym chciała mówić, ale nie pytałam. Miałam być tylko lustrem.
– To zrobiłam źle. To wiem... – odezwała się po dłuższej chwili. 
– Nie myślałaś o powrocie do męża?
– Łatwo powiedzieć. Ale masz przed sobą żywe ciało –  to też jest człowiek i coś od życia mu się należy. Nie wiem, czy umiałabym grać, udawać aktorkę. Na ile by to starczyło? A ty? Twój David nie był aniołkiem! Pamiętam, jak mi opowiadałaś, że zamknął cię w zimie bez światła na cały weekend w zasyfiałej i pełnej robactwa piwnicy tego domu, gdzie mieliście biuro, zabrał dzieci i pojechał do Anglii. Dopiero sekretarka cię wypuściła, jak przyszła w poniedziałek do roboty. Albo jak pozwalał żarcie ze stołu i wyrzucił z domu wszystkich gości, którzy przyszli na komunijne przyjęcie twojego najstarszego syna. Niezła jazda... Mój Denis nie robił takich numerów. A jednak nie mogłabym pójść z nim do łóżka. Nie musisz udawać?
– Nie. Nie rozmawiamy o tym, co było. Nigdy. Tylko raz, na początku, nawzajem się przeprosiliśmy.
– Ja bym tak nie umiała. Ale pytałaś o dziewczyny. One wyrosły na Angielki, Kasia. Nie mam z nimi związku emocjonalnego. Mają swoje towarzystwo, dla którego jestem jakimś dziwolągiem. Powiedzą: Are you all right?  I tyle. Żadnych rozmów, wspólnych przeżyć, wypraw na zakupy. Dziewczyny są inne niż ja byłam w młodości. Nie umiem z nimi gadać. Ich nie interesuje w ogóle ani Polska, ani miasto z którego pochodzę, ani moja rodzina. Nie widzą tam nic, co mogłoby się im spodobać. Widzą tylko obłupane mury, stare rudery z czerwonej cegły w Katowicach, zniszczone twarze ludzi w tramwajach. Dla nich to jest dziki wschód.
– Jak będzie z wami dalej?
– Pójdą na swoje, założą rodziny i będę je widywała na Christmas.  Myślę, że dla każdego z nas jest wytyczona jakaś droga. I moje życie ułożyło się tak, jak się ułożyło, bo tak mi było w gwiazdach zapisane...
Hanka wstała, przeciągnęła się i szeroko ziewnęła. – Nie męczy cię ta rozmowa? – spytała. – Bo mnie trochę tak. Wiesz co? Zawsze myślałam, że moje życie jest pioruńsko nudne. Że nic się w nim nie dzieje. Ale jak teraz o nim opowiadam to myślę, że jednak dużo przeżyłam. I kiedy tak gadam z tobą to mam wrażenie, że to jakieś zderzenie galaktyk. No bo z jednej strony ty –  taka święta: katoliczka, troskliwa mamuśka, po studiach, która po latach wróciła do męża, patriotka, businesswoman, a z drugiej strony ja: rozrabiara, niewierząca, nie przepadająca za dziećmi, bez dyplomów, rozwódka, mająca niewiele sentymentu do kraju, żyjąca z prostym Anglikiem na kocią łapę... Nie myślisz, że pasujemy do siebie jak pięść do nosa?
Hanka postawiła pod rozwagę istotny problem, ale ja myślałam o czym innym: o Oceanie Spokojnym, o rekinach i przybrzeżnych falach, które po dziewięciu miesiącach rejsu wyrzuciły na australijski brzeg śmiałka samotnie trawersującego Pacyfik.