Rozdział 4 - Czy to już stacja Babel?

Prochowiec

– Tak. Sama byłam na tej manifestacji i wszystko widziałam. Poza tym ci ludzie z zadymy byli mi bliscy jak nie wiem co. Wróg był jeden i wspólny: czerwony. Ja w ogóle nie sądziłam, że ktokolwiek w Polsce wierzy w komunę. Nigdy takiego człowieka nie poznałam. Okey, chciałam być dziennikarką. To było moje marzenie. Ale żeby łgać? W życiu!
– I dlatego założyłaś później własną gazetę? – zapytała po chwili milczenia, już bez słomki dopijając resztkę dżinu i chrupiąc w zastanowieniu resztki lodu.
– Mówisz o tym biuletynie? Może i tak. Żeby móc pisać to, co myślę, a nie pod dyktando. Ale głównie dlatego, że chciałam dołożyć swoje pięć groszy dla Sprawy. Na studiach w Anglii, a potem obserwując rynek, nauczyłam się doceniać i szanować pewne podziały. Myślę o roli „dowódców”, tych z pierwszej linii kapitalistycznego frontu, i o roli „żołnierzy”. Założyłam Centrum wspierające rozwój małych przedsiębiorstw, bo chciałam pomagać tym, którzy sobie radzą lepiej, licząc na to, że z owoców ich wysiłków będą korzystać biedniejsi i gorzej sobie radzący. Nie wyszło. Ale wyprzedzam fakty, bo rozmawiałyśmy o tym, co się działo w 1982 roku... 
– No właśnie, mówiłyśmy o tej zadymie i bajerach, jakie miałaś wciskać. Czy właśnie dlatego wyjechałaś?
– To był ważny powód. Ale najgorsze stało się kilka dni później. Byłam w mieście, stałam przy Empiku i oglądałam książki na wystawie. Naprzeciwko był kiosk RUCH, a przy nim okropnie długa kolejka. Jakiś młody facet w białym prochowcu chciał chyba kupić coś innego niż towar, po jaki stali ludzie. Wepchnął się do przodu, wybuchła awantura, zaczęły się przepychanki, podniósł się wrzask. W pewnej chwili jakiś starszy gość, stojący nieco dalej, podbiegł i dziabnął młodego nożem w brzuch. Polała się krew, podniósł lament, powstało jeszcze większe zamieszanie. Patrzyłam na tę scenę zaskoczona i przerażona. Ta krew na jasnym materiale... – koszmar! Czułam, że robi mi się zimno i gorąco jednocześnie. Jakby mi ktoś dał pięścią w twarz. Nie mogłam uwierzyć, że może być w ludziach tyle egoizmu, nienawiści, agresji... W dodatku, wiesz, jaka ze mnie artystka, te kolory – czerwony i biały – skojarzyły mi się z naszą flagą. I wtedy pomyślałam, że nie chcę w takim kraju żyć. Że się tym brzydzę. Wtedy postanowiłam dołączyć do Davida, a nie na odwrót.
– Pewnie się ucieszył? – był to bardziej wyraz przekonania niż pytanie.
– Bardzo. Ale on też czuł się emocjonalnie związany z Polską. Był bardzo zaangażowany w działalność Solidarity with Solidarity  w Londynie. Miał tam wielu przyjaciół, pomagał im jako doradca. Chyba to mi się w nim najbardziej podobało: –  że nie nasz, a taki swojak. To w nim pokochałam.
– Nie czujesz się oszukana? Bo wyszło na to, że żaden swojak tylko Anglik, który wcale tej Polski nie lubi tak, jakbyś chciała... – zastanowiła się.
– Nie. On ją lubi na swój sposób. Jego wyobrażenia o Polsce ukształtowali Polacy przedwojenni: emigranci, ich dzieci i wnuki. A to, jak obie wiemy, są inni Polacy. Dlatego zgodził się pojechać ze mną do kraju po 1989 roku. Ale szybko się rozczarował.