Rozdział 4 - Czy to już stacja Babel?

Przesiadka

– Co go zniechęciło? – Hanka była wyraźnie zaciekawiona.
– To, z czym się spotykał pracując w firmie konsultingowej: ustawiane przetargi, kłótnie, zawiść, wszechobecny brak imiennej odpowiedzialności, lekkoduszność, społeczne kontrasty, panoszenie się kolesiów i cwaniaków, brak profesjonalizmu – you name it. 
– I tak długo go tam utrzymałaś.
– Wiem.
– Dlatego wyjechałaś po raz trzeci? Bo on chciał?
– Niezupełnie. Długo się kłóciliśmy o to, gdzie mieszkać. Mieliśmy ogromniasty dom pod Warszawą, on – dobrą pracę, a dzieci – wspaniałą szkołę, przyjaciół...
– To co ci odbiło? – Handzia nie kryła zdziwienia.
– Zmęczyło mnie życie w wieży Babel. Bóg chciał ukarać ludzi, którzy starali się zbudować wieżę, mającą sięgnąć samego nieba i pomieszał im języki. Znasz tę biblijną przypowieść? Ludzie nie mogli się dłużej porozumiewać i budowę diabli wzięli.
– Coś pieprzysz! Przecież w Polsce wszyscy mówią po polsku. Coś się ostatnio zmieniło? – zaśmiała się, zadowolona z dowcipu. 
– Istnieje coś takiego jak semantyka. Chodzi o znaczenie. O to, jakie treści kojarzą ci się z danym słowem. W Polsce wszyscy ze wszystkimi się kłócą, a głównym powodem jest polityka. Każdy jest mądry, każdy chce dobrze, tylko wszyscy mówią co innego...
– W Anglii jest tak samo – szybko odbiła piłeczkę.
– Nie – zaprzeczyłam z mocą. – W Anglii są trzy duże, silne partie: konserwatyści z prawej, laburzyści z lewej i liberalni demokraci w środku. Jest porządek. W parlamencie ścierają się trzy siły, w tym ta druga najsilniejsza jako „gabinet cieni”, podsuwająca alternatywne rozwiązania i patrząca na ręce rządzącej frakcji. Wyborcy głosują na konkretnych ludzi, znają ich przeszłość, osiągnięcia, społeczne zaangażowanie. Posłowie to ich faktyczni reprezentanci. A my głosujemy na nazwiska nie mając pojęcia, kto za nimi stoi. Nasz sejm to zbitka słabych partii, nie tylko kłócących się między sobą, ale i skłóconych wewnętrznie. O małe racje i o jeszcze mniejsze, prywatne interesy. Taki sejm odzwierciedla skłócone polskie społeczeństwo. Czasem myślę, że na tym właśnie komuś zależy...
– Dlaczego tak sądzisz?
– Niedawno, w poszukiwaniu dla siebie zajęcia, otarłam się o jakąś raczkującą pseudo-obywatelską organizację, która chciała wejść do polityki i szukała szefa marketingu dla pisma, które miało jej zapewnić wejście na ring. Dostałam do ręki główne założenia tej ich gazety, przeczytałam i trafił mnie szlag. Skojarzenie miałam jedno: stara, śmierdząca kość rzucona wygłodzonym psom do klatki. Niech się żrą, niech się pozagryzają na śmierć! Tam było wszystko: ukazywanie społecznych nierówności, przykłady nieuczciwości ze strony urzędów, tropienie przykładów wykorzystywania Polski przez zachodnich inwestorów, działalność anty-polska społeczności żydowskiej. Cały dział tego pisma miał na celu podsycanie nienawiści do Unii Europejskiej...
– I co zrobiłaś?
– To, co zawsze: odwróciłam się na pięcie i poszłam w swoją stronę. Za żadne skarby nie wejdę do mętnej wody. Brzydzę się tego, co może w niej pływać.
– A może źle to odebrałaś? No wiesz, tę gazetę. Bo przecież w Polsce nie jest łatwo i te wszystkie kwestie są dla wielu ludzi ważne.
– Na pewno tak. Ale też wiem, że podburzanie do konfliktów to zła droga. Znasz pewnie to angielskie powiedzenie ”Do not rattle their cages” ? Wiem, o czym mówię. Przez wiele lat prowadziłam Centrum Promocji Małych Firm. Wielu ludzi mówiło o nim „Nasza Mała Solidarność”. Wszyscy byli dla siebie serdeczni, uczynni, wyrozumiali; każdy dzielił się z innymi tym, co miał. Ludzie pomagali sobie na różne sposoby. Pomagali też innym. Organizowaliśmy zbiórki na cele charytatywne, a wtedy nikt nie liczył ani czasu, ani potencjału, ani pieniędzy. Kochałam tę firmę. Oni też. Wiem, bo mówili, pisali...
– Pewnie dlatego, że nikt nikogo nie chciał tam wydymać?... – zastanowiła się, przypalając papierosa.
– To raz. A dwa, że ich tam godnie traktowano i sporo dawano. Urządzaliśmy spotkania, znajomi przyprowadzali znajomych, grono fajnych ludzi rosło z dnia na dzień. A przy fajnych nawet mniej ciekawi czuli, że muszą się wysilić. Ci, którzy narzucali styl, to byli ludzie z inicjatywą: działający a nie gadający; tworzący a nie niszczący; współpracujący a nie rywalizujący. No, może z tym ostatnim przesadziłam, bo konkurencja to siła napędowa biznesu, ale „moi” tam, gdzie mogli, tam sobie pomagali. A w końcu zaczęliśmy komuś przeszkadzać...
– Ale co z tą wieżą Babel? Bo mówisz, że dlatego ostatecznie wyjechałaś po raz trzeci z kraju – dmuchnęła w moim kierunku strużką dymu.
– Tak. I nie wiem, czy tym razem nie na zawsze. Bo jeżeli ważne słowa nie straciły znaczenia, a istnieje jedynie zła wola ludzi, używających tych słów –   będę myśleć o powrocie. Ale jeżeli słowa straciły znaczenie, bo stosunek wyrażeń do opisywanych zdarzeń i wrażliwość opisującego te zdarzenia słowami tak się zmieniły – to ja nie mam tam czego szukać. Rozumiesz to? Należę do innej epoki, mówię innym językiem, jestem dinozaurem. I nie będę tracić czasu na szukanie podobnych sobie dziwaków, błąkających się po obrzeżach społeczeństwa w sytuacji, kiedy publicznie taka postawa uznawana jest za anachroniczną. Niemodną, głupio-poczciwą, zwyczajnie naiwną. Ale jest jeszcze nadzieja w logice, która z tą semantyką się wiąże. Teraz musisz się skupić, bo będzie naukowo. Otóż, semantyka to sposób oceniania wnioskowania, ale wcześniej jest logika jako sposób wnioskowania. I w logice cała nadzieja. Dzięki niej coś można uznać za fałsz lub prawdę.
– Prawdę? Tu mnie zgubiłaś. Daj spokój! Mówmy lepiej o czymś przyjemnym. Opowiedz mi o tej twojej firmie.
– Wiesz co? Nie chce mi się. Było, minęło.