Rozdział 7 - Biała róża i małpie drzewo

Odwiedziny

Podeszłam do kolejnych drzwi, równie sinoniebieskich i odrapanych z farby jak poprzednie. Nasłuchiwałam przez chwilę, czy dochodzi zza nich jakikolwiek dźwięk. Ale była cisza. Delikatnie zapukałam. Nic. Zapukałam ponownie, tym razem odważniej i głośniej. Usłyszałam człapiące kroki, jakieś mamrotanie. Drzwi otworzył niski, szpakowaty Murzyn w okularach na krótkim nosie.
– Przepraszam za najście, ale szukam w tym bloku kogoś, kto mógł znać pana Stanisława, tego Polaka, który zajmował mieszkanie obok pańskiego. Wiem, że umarł, ale chciałam dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat. Byłam jego znajomą...
Murzyn obrzucił mnie nieufnym spojrzeniem.
– Tak, znałem Stanisława. Ale on umarł ponad piętnaście lat temu! Najpierw jego siostra, a rok później on. Nie wiedziała pani?
– Domyślałam się. Ale mieszkam za granicą. Nie było mnie długo w Anglii. Straciłam z nim w pewnym momencie kontakt. Czy moglibyśmy chwilę porozmawiać? 
Staruszek wahał się przez moment, ale widocznie uznał, że może mi zaufać i wpuścił do wnętrza mieszkania. Rozkładem przypominało mieszkanko Stasia. Wąski, nieduży korytarz, skręcający w lewo, po prawej stronie maleńki pokoik, a na wprost pokój większy, z którego przechodziło się do wąskiej kuchenki. Łazienka mieściła się po lewej stronie korytarza. Była równie maciupeńka jak wszystkie inne pomieszczenia w tym domku krasnoludka. Weszliśmy do większego pokoju. Nigdy nie widziałam takiej klamociarni. Do dwóch ścian, od góry do dołu, przymocowano półki, na których piętrzyły się stosy książek, papierów, pudeł i niegustownych bibelotów. Przy trzeciej stała wysłużona kanapa, obok niej nieduży, niski stolik zawalony jakimiś papierzyskami i rupieciami. We wnętrzu panował zaduch długo nie wietrzonego pomieszczenia.  
–  Tak samo mieszkał Stanisław... – powiedziałam, żeby rozładować napięcie. Taki sam rozkład pokoi.
–  Tak – zgodził się dziadunio. Większość mieszkań w tym bloku wygląda podobnie. Proszę, niech pani usiądzie – zachęcająco wskazał na kanapę. –  Nie jest tu zbyt czysto, bo mieszkam sam.
–  Podziwu godny księgozbiór – pochwaliłam kolekcję zebranych przez życie tomów. Musi pan dużo czytać?
–  Bardzo dużo – odpowiedział coraz mniej nieufny staruszek. –  Jestem na emeryturze, więc mam na to czas. Ale dawniej miałem go mniej. Pracowałem w szpitalu. Zajmowałem się składem zabawek na oddziale dziecięcym. 
–  Lubi pan dzieci? – spytałam, żeby nawiązać bardziej osobisty kontakt. Udało się.
–  Lubię. Swoich nie miałem, to chociaż te chore... Mogłem umilać im pobyt w szpitalu. A pani? Czym się pani zajmuje? 
–  Mieszkam w Belgii, trochę pracuję, ale głównie prowadzę dom. Mam troje dzieci, jest co robić...
Staruszek stał, ja siedziałam, sytuacja wymagała uporządkowania. – Napije się pani herbaty? – spytał Murzyn po chwili milczenia.
– Bardzo chętnie – przyjęłam jego propozycję z zadowoleniem, bo wiedziałam, że dzięki temu będziemy mogli dłużej porozmawiać. Odniosłam wrażenie, że on też zapragnął poznać bliżej powód mojej wizyty i spędzić więcej czasu na pogawędce  z nieoczekiwanym gościem. 
Człowieczek poczłapał do kuchni, włączył czajnik, przez chwilę krzątał się przy zlewozmywaku, zapewne myjąc kubki. Patrzyłam w tym czasie na zagracone półki, dziwiąc się w myślach liczbie zgromadzonych w jednym pokoju przedmiotów. Mieszkania starych ludzi są zawsze podobne. Ich wnętrza to kolekcja artefaktów z przeszłości, z czasów aktywności, z przebytych życiowych podróży... Czas zamknięty w książkach, zdjęciach, pamiątkach. Ważnych najczęściej tylko dla nich samych. Podeszłam do okna i wyjrzałam na podwórze. Dzieciaki stały tam dalej, rozmawiając i głośno się śmiejąc. Za oknem rozciągała się panorama olbrzymiego miasta: szeregi tarasowych domków z czerwonej cegły, gdzieniegdzie wyższy budynek, kilka trawników, na chodnikach ludzie, na ulicach sznury samochodów. Czy w tym gąszczu znajdę to, czego szukam?
Po chwili pan domu wrócił z dwoma kubkami herbaty z mlekiem. Nie słodzę, dziękuję – ubiegłam jego pytanie o cukier. – To dobrze, bo ja też nie słodzę i chyba nie mam cukru – staruszek uśmiechnął się przepraszająco. Usiadł w drugim rogu kanapy. – Co chciałaby pani wiedzieć? – zadał konkretne pytanie, mające wyjaśnić cel mojej wizyty.
– Widzi pan, tak jak powiedziałam, nie było mnie długo w tym kraju. A znałam Stanisława z początku lat osiemdziesiątych, kiedy pracowałam tutaj, w Londynie, jako młoda dziewczyna. Bardzo się lubiliśmy, ale nasz kontakt urwał się w 1988 roku. Nie wiem, co się z nim stało, a bardzo chciałabym się w jakiś sposób z nim pożegnać. Mam nadzieję, że potrafi mi pan pomóc.
Staruszek popatrzył na mnie dziwny wzrokiem. – Tyle lat a pani tutaj?...
– Jak pan widzi. Czasami takie niedokończone sprawy ciążą – mówiąc to nie wiedziałam, czy bardziej mówię prawdę, czy bardziej kłamię. – Bardzo lubiłam Stanisława. Był moim przyjacielem. Chciałabym odnaleźć jego grób. Dlaczego umarł?