Rozdział 7 - Biała róża i małpie drzewo

Szafa

Murzyn milczał przez chwilę, jak gdyby zbierając myśli i układając bieg minionych zdarzeń w spójną całość. – Stanisław przeżył siostrę – zaczął swoje opowiadanie. – Był bardzo samotny. Nikt do niego nie przychodził, nikt nie odwiedzał. Miał jakieś kłopoty z nogami, ciężko mu było chodzić, głównie leżał. Cierpiał na żylaki, leczył zapalenie żył czy coś takiego. Nigdy o tym nie mówił, nigdy się nie skarżył. Zachodziłem do niego wieczorami, czasem robiłem mu zakupy. Był bardzo samotny...
Staruszek zamyślił się. – Widzi pani, starość nie jest przyjemna...
– Wiem – przytaknęłam domyślając się, że mówi o sobie. Ale nie chciałam pytać o jego życie. Wiedziałam, że gdybym miała czas, zostałabym pewnie do wieczora. Choć mogło być mu przykro, nie podjęłam wątku. – Co było dalej? – wróciłam do osoby Stasia.
– Robiłem mu zakupy, czasem nosiłem coś gorącego do zjedzenia. Lubiliśmy się. Ale nigdy się nie skarżył. Była jesień, październik. Pamiętam, że pojechałem wtedy na trzy dni do mojej siostrzenicy, do Bristol. Wracam, patrzę, a pod jego drzwiami stoją cztery butelki mleka. Od razu wiedziałem, że musiało się coś złego stać. Zacząłem pukać, ale nie otwierał. Poprosiłem o pomoc innego sąsiada. Wołaliśmy, stukaliśmy – nic. Cisza. Sąsiad przyprowadził ślusarza, takiego Irlandczyka, który mieszka na dziesiątym piętrze. Rozebrał zamek, weszliśmy do środka, a tam smród okropny, że aż nas zemdliło. Leżał w pościeli blady, beż życia. Tak umarł. Sam. 
Zapadła cisza. Co można w takiej chwili powiedzieć? Nie pytałam czekając, aż dziadunio sam zacznie opowiadać dalej. Po dłuższym zastanowieniu podjął przerwany wątek. – Mieszkanie należało do socjalu. Zapytali, czy Stanisław miał rodzinę, bo chcieli opróżnić je z rzeczy i przygotować dla nowego lokatora. Tego Hindusa, który pewnie panią tutaj skierował. Powiedziałem, że spróbuję odnaleźć krewnych, bo nie chciałem, żeby wyrzucili to wszystko na śmietnik. W szufladzie nocnego stolika znalazłem zeszyt z adresami. Gruby był. Nie wiedziałem, od czego zacząć. Wszystko po polsku, dziesiątki imion i numerów telefonów. Zacząłem dzwonić. Zacząłem od litery A. Ale każdy mówił, że go słabo znał. Każdy mówił, że mu przykro, ale że się mało znali. Tyle nazwisk... Po dwudziestu chyba rozmowach trafiłem na jedną kobietę, która zainteresowała się tą przykrą sprawą. Obiecała, że przyjedzie i pomoże mi uprzątnąć rzeczy Stanisława. Była jego przyjaciółką, tak jak pani. I rzeczywiście przyjechała tego samego dnia, z nastoletnią córką.
– Nie wie pan, jak się nazywała? – zapytałam zaciekawiona. – Może ją znałam? 
– Nie, nie pamiętam. Miała jakieś polskie imię, zbyt trudne do wymówienia. Zajrzały do szafy, przejrzały ubrania. Wzięły lepsze, bo ta starsza, znaczy się matka, powiedziała, że będą pasowały na jej ojca. Że wyśle je do Polski. I tyle. Potem przyszły na pogrzeb.
– Kto zajął się organizacją pogrzebu? Kto przyszedł?
– Pochówek odbył się na koszt miasta, ale to ja sam musiałem wszystko załatwić. Stanisław nie zostawił testamentu, bo i tak nic nie miał. Biedny był jak kościelna mysz... A na pogrzeb przyszły ta matka z córką. Byłem ja i sąsiad. A tylu miał znajomych, tyle nazwisk i numerów telefonów było w jego zeszycie... Jego też nigdy nie było w domu. Ciągle gdzieś łaził. To znaczy, dopóki mógł. Towarzyski był bardzo.
Czułam, że do oczu napływają mi łzy. Stasiu. Biedny, dobry Stasiu... Gdzie ja wtedy byłam? Jakie gwiazdy liczyłam? Jakie boje toczyłam i jakie horyzonty odkrywałam? Co można powiedzieć… Staruszek musiał zauważyć efekty moich wyrzutów sumienia, bo położył mi rękę na dłoni. – Widocznie do pani imienia w tym zeszycie nie doszedłem; skończyłem na dwudziestu chyba telefonach. A jak pani ma w ogóle na imię? – zapytał nagle. – Kasia – odpowiedziałam. – Ale może zapisał mnie pod literą P, bo zawsze nazywał mnie Piculkiem.... Zabrzmiało to żenująco. Czułam, że się zapędziłam.
– Ka-sza – powtórzył wolno. – Ka-sza... A po angielsku to jak? – Katherine – wyjaśniłam. – Katherine znaczy „czysta”– zamyślił się. – Wiedziała pani o tym? – spojrzał na mnie badawczo. – Wiem, bo interesuję się imionami –  dodał. – Moja siostra nazywa się tak samo, jak pani. A ja nazywam się Robert. Robert znaczy „jaśniejący”.