Rozdział 7 - Biała róża i małpie drzewo

Pamiątka z gór

Nagle wstał i podszedł do jednej z zagraconych półek. – Po wizycie tej Polki  nie wiedziałem, co zrobić z resztą rzeczy. Ludzie z socjalu wywieźli wszystko w kartonach i nie wiem, gdzie to złożyli. Ale wziąłem sobie dwa drobiazgi, na pamiątkę. Przesunął ręką jakieś tomiska i wyjął drewnianą góralską kasetkę z wyrytym na wieczku napisem KRAKÓW. Postawił ją na stoliku, a potem wyszedł do drugiego pokoju i wrócił, dźwigając ciężki, siedmioramienny świecznik. – To zachowałem – powiedział, stawiając srebrzystą menorę obok drewnianego brązowego pudełka.
– Stanisław był Żydem – powiedziałam cicho. – Ten świecznik musiał być dla niego ważny. I nagle pomyślałam o chuście matki, którą zapamiętałam tak dobrze z jednej z wizyt. – Na krześle w dużym pokoju zawsze wisiała taka czarna chusta – powiedziałam. – Co się z nią stało? – Nie mam pojęcia – odpowiedział zdziwiony Murzyn. – Jaka chusta? – Taka czarna, wełniana – wyjaśniłam czując, że dalsze pytanie nie ma sensu. Ta rzecz była ważna tylko dla Stasia i dla jego siostry. Na pewno podzieliła los innych przedmiotów, dla których były tylko kartony i ich docelowy adres, znany wyłącznie pracownikom opróżniającym mieszkanie. Nie było sensu o tym mówić.
– Wiedziałem, że był Żydem. Ale zawsze przedstawiał się jako Polak. Zachowałem to, bo chciałem mieć po nim jakąś pamiątkę – wyjaśnił staruszek. – Dobry był z niego człowiek. Zawsze elegancki, bardzo uprzejmy. Porządny. Wesoły. Taki jakiś, no wie pani... – staruszek zastanawiał się przez chwilę nad doborem odpowiedniego słowa – ...taki jakiś zadowolony z tego, co miał. A przecież nie miał nic. To dziś rzadkość, nie uważa pani?
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu: stary Murzyn z Karaibów i ja – Polka nie wiadomo skąd. Patrzyliśmy na żydowską menorę i na góralskie pudełko z sosnowego drzewa.
– Kiedy odbył się pogrzeb? – zapytałam, przerywając niewygodną ciszę. – Piętnastego października – odpowiedział. – Pamiętam, bo dzień później straciłem brata. Potrącił go samochód... –  znowu zapadło milczenie. Nie pytałam o nic.
– No cóż... – wstałam z kanapy, chcąc się pożegnać. – Nie będę zabierać panu więcej czasu. Bardzo dziękuję za rozmowę. Cieszę się, że Stasiu miał takiego dobrego sąsiada.
Murzyn pokręcił siwiutką głową. – Wciąż pani o nim pamięta. To ładnie... Pomyślał chwilę, po czym podniósł ze stolika drewnianą kasetkę i wręczył mi ją ze słowami: – Niech pani to weźmie. Ja zatrzymam świecznik. Tam, w środku, są jakieś listy, jakieś fotografie. Ja i tak nie czytam po polsku. Na co mi one? Niech je pani zatrzyma.
– Dziękuję. To będzie dla mnie wielka pamiątka.
Byliśmy już pod wyjściowymi drzwiami, kiedy zadałam ostatnie pytanie: –  Proszę mi jeszcze powiedzieć, gdzie znajdę jego grób? 
– Stanisław powiedział kiedyś, że chciałby być pochowany obok matki, na cmentarzu Kensal Green. Zapamiętałem to dobrze. Tam go pani znajdzie. Trzeba iść główną aleją do dużego pomnika, potem skręcić w lewo i dojść do płotu. Jest tam wiele nowych mogił. Grób powinna pani poznać po kamieniu....
– Jakim kamieniu?
– Takim dużym szarym kamieniu, który położyłem na nagrobnej tablicy. Trochę go przycementowałem, żeby nie spadł. Bo wie pani, u Żydów jest taki zwyczaj, że każdy odwiedzający kładzie na nagrobku kamyk. Wiedziałem, że niewielu ludzi będzie tam zachodzić, dlatego to zrobiłem. Żeby miał.
Wzruszona podałam mu rękę na pożegnanie. Długo trzymał moją dłoń w swojej i patrzył na mnie jasnymi oczami. – Jest pani bardzo miła – powiedział nagle. – Bardzo... I wtedy usłyszałam krotochwilny szept Stasia, tego nieśmiertelnego prześmiewcy, który umościł sobie przytulne gniazdko w jakimś zakamarku moich mózgowych zwojów: –  Pamiętaj, Piculku. Jeśli ktoś mówi o kobiecie, że jest miła, to znaczy, że jest brzydka jak noc! Zaśmiałam się w duchu z tej małej złośliwości. Należało mi się! Uśmiechnęłam się do Murzyna, a on odwzajemnił mój uśmiech i powiedział, wolno cedząc słowa: –  Katherine... Jest pani bardzo piękną kobietą. – I co ty na to, Stasiu? – pomyślałam z satysfakcją, a staruszkowi oddałam komplement, mówiąc: – A pan - bardzo dobrym człowiekiem. Dziękuję za wszystko. Żałuję, że nie mam więcej czasu. Muszę teraz iść na cmentarz, a potem wracać do Brukseli. Ale będę Pana ciepło wspominać. 
I nagle, w przypływie serdeczności, pocałowałam go w policzek. Tak się rozstaliśmy. Nie zamierzałam poznawać jego historii. Mój bagaż i tak był ciężki. Nie mogłam. Nie chciałam. Już nie.
Drzwi powoli zamknęły się za mną; zapewne ciągle jeszcze zdziwiony  nieoczekiwanym pocałunkiem staruszek poczłapał do swoich zajęć, a ja zeszłam wolno po schodach. W torbie niosłam życie mojego przyjaciela. Jeszcze nie wiedziałam, czy będę miała odwagę się w nie zanurzyć. Najpierw musiałam odnaleźć jego grób.