Sielanka
Hanka poprawiła się w fotelu, przypaliła kolejnego papierosa. I podjęła swoją opowieść o tym, jak zajechali do restauracji na lunch. I jak Denis zakomunikował rodzicom, którzy zapytali, gdzie mają zawieźć młodych małżonków, że... do nich!
– Nie wiedzieli, że nie macie gdzie mieszkać?
– Nie! – Hanka zakrztusiła się ze śmiechu.
Rozbawiona opowiadała, jak dojechali do Rampton i zaparkowali przed ogromnym bungalowem, w którym bez trudu mogło mieszkać kilka rodzin. Młodzi dostali pokój. – Oni chyba myśleli, że to tylko na kilka dni – wiesz – jak to czasem ludzie się odwiedzają...
– Ale Denis pracował, więc mógł coś wynająć? – spytałam, równie jak Hanka rozśmieszona jej opowiadaniem.
– Ale on nie chciał! No i zaczęła się sielanka. Musiał wrócić do pracy, bo już tyle miał urlopu, że nie mógł wziąć więcej. A ja zostałam skazana na towarzystwo teściów od godziny siódmej rano do siódmej wieczorem, nie znając angielskiego. Wszyscy tylko na mnie patrzyli. Z początku myślałam, że dlatego, że jestem taka śliczna. A potem zaczęło się robić nerwowo. Zbierali się na lunchu – siostra też specjalnie na te obiadki przyjeżdżała – przy dużym stole. Patrzyli i na migi starali się nawiązać ze mną konwersację. Ale jak ty nie rozumiesz, no to co? Ponieważ ich dom nie należał do najczystszych – po trzecim dniu zaczęłam tam sprzątać. Byli zszokowani, coś mi tłumaczyli, ale ja naprawdę ich nie rozumiałam. Mogli mówić do mnie ile chcieli, a ja tylko: okey . Wszędzie leżały stosy gazet. I unosił się taki nieprzyjemny zapach czegoś mokrego, zbutwiałego...
– Nie mogli wam pomóc wynająć czy kupić jakiegoś mieszkania?
– Mieli dużo kasy, ale nie. Uważali, że Denis jest dorosły i to, co on zarabia, to jego, a to, co oni zarobili – to ich. Wcale nie chcieli się dzielić.
Denis wracał z pracy po siódmej. Od Hanki oczekiwano, że kiedy tylko usłyszy samochód, ma się zerwać i wyskoczyć na powitanie męża. Tak zachowywała się teściowa. A biedna Hanka nie była do tego przyzwyczajona. Miała już od progu pytać, czy podać kawę czy herbatę i prosić, żeby mąż umył ręce, bo zaraz będą sausages na obiad. – Z ketchupem i baked beans – wyjaśniła z obrzydzeniem. – A ja wychodziłam z siebie, Kaśka. Jakby nie było, miałam dwadzieścia lat. Chciałam się gdzieś wyrwać, chciałam iść się zabawić, poznać jakichś ludzi. Samochodu nie miałam, autobus z tej dziury do Cambridge jeździł raz dziennie. Jedyną atrakcją było patrzenie na pola i traktor, który czasem przejechał koło domu.
Rodzice Denisa byli staroświeccy: skoro jesteś żoną – klamka zapadła! Masz siedzieć w domu, czekać na męża i skakać koło niego, kiedy wraca z pracy. – Wiesz, że to nie ja – zupełnie niepotrzebnie wyjaśniła Hanka. – Dlatego matka przy nim skakała. Ale chciała mnie zmusić, żebym się nauczyła przyrządzać angielskie potrawy. Ja ich nie umiałam gotować, czułam do nich niesmak. Do tej pory czuję. Jak mnie ktoś pyta: „Czy chcesz baked beans on toast?” – mnie się coś robi. Byłam przyzwyczajona do wspaniałej polskiej kuchni. Jaka moja mama jest, taka jest, ale jednego nie mogę o niej powiedzieć: że była złą gospodynią. Jej obiady, wypieki, przyjęcia... – stoły się uginały. Ona by nikomu czegoś takiego jak sausages nie podała! Ja się do tego nie mogłam przyzwyczaić. Głównie żyłam na tostach, jedynie one były dla mnie jadalne.
Pociechą były wyjazdy na całe dni do ciotki, która prowadziła polski dom i gotowała polskie obiady. – Dla mnie to było coś nie z tej ziemi! – Handzia podsumowała to wspomnienie błogim uśmiechem. Ale zaraz znowu zachmurzyła się na wspomnienie domu teściów. – Musiałam szybko uczyć się angielskiego. Bo mnie irytowały te ich spojrzenia i śmichy-chichy. Na przykład wymieniali moje imię w trakcie rozmowy i zaczynali się śmiać. Mnie to tak wkurzało, że na chama się uczyłam! O każde słowo się pytałam Denisa...
– Dlaczego nie poszłaś do jakiejś szkoły?
– A po co? Przecież byłam służącą, którą przywiózł sobie z Polski!
Kłopoty zaczęły się, kiedy oznajmiła, że dostała pracę w Cambridge, w polskiej piekarni. – Robiłam tam cups of tea. A potem wymyśliłam, że chcę się uczyć jeździć autem. – Po co? Po co tobie auto? Ty się w życiu nie nauczysz tutaj jeździć, bo tu się jeździ po angielsku! Po prostu mnie wyśmiali, skubańcy. Zarabiałam w piekarni na prawko. Ale małżonek zapowiedział, że i tak nigdy mi samochodu nie kupi. Odbył ze mną poważną rozmowę o rolach mężczyzny i kobiety w tradycyjnym angielskim związku małżeńskim. Wyszło na to, że do mnie należy sprzątanie, wychowywanie dzieci i ewentualnie praca w charity shop jak będę się nudziła na starość. Do niego należy zarabianie na utrzymanie rodziny, majsterkowanie, dbanie o samochód i o trawnik przed domem. Na razie mogę pracować, bo nie ma dzieci. Ale jak się pojawią – będę musiała zrezygnować. Wyobrażasz sobie coś takiego?! A potem się na mnie wściekli, że chciałam zabić Denisa. Wtedy mnie wykopali...