Rozdział 2 - Wielka Brytania nie dla wariatów

Rajstopy i nóż

Nie umiałam powstrzymać śmiechu. Jak to: „zabić Denisa?” – spytałam z niedowierzaniem, choć znając impulsywność mojej Ślązaczki wszystko było możliwe. Biedny Anglik... –  Nie wytrzymywałam, Kasia. Ja chciałam wyjść do ludzi, a on czytał ze starymi gazety! Siedziałam przy nich jak ta trąba i pytałam: –  Czy ty mnie kiedykolwiek weźmiesz out” ? Obojętnie gdzie – do pubu, do kina, na dyskotekę. Byle gdzie. Bylebym stąd tylko wyszła! Nie, bo on jest zmęczony, bo musi spać. Nie umiałam mu dosolić tak, jak bym mogła po polsku. Nie umiałam jeszcze tych wszystkich słówek. On się, kurde, śmieje, tamci patrzą na mnie jak na wariatkę, no to wzięłam nóż, taki jakim się kroi Sunday roast  i zaczęłam go gonić wokół salonu, potem po ogrodzie. Ale on po prostu był szybszy. Zdawałam sobie sprawę, że wylądowałabym za morderstwo w kryminale, ale to mnie nie obchodziło. Celem numer jeden były uciekające plecy Denisa. Najpierw chciałam go zadźgać. Konsekwencje były później. A starzy stali na tarasie, patrzyli i powtarzali na zmianę z przerażeniem: Oh, my God! 
Zasapana Hanka odłożyła w końcu nóż czując, że  zrobiła z siebie przedstawienie. Postanowiono wyrzucić ją z domu. Tym sposobem, po dziewięciu miesiącach spędzonych u teściów, niekonwencjonalna para zamieszkała w ogrodzie u polskiej ciotki. W nieogrzewanym karawanie. Ten adres był aktualny przez miesiąc. –  To był koszmar – wzdrygnęła się moja wariatka na ponure wspomnienie. –  Zima, deszcze, śniegi, temperatury poniżej zera. Teść zlitował się i pożyczył tysiąc funtów na zadatek na kupno mieszkania. Wprowadziliśmy się do niedużego mieszkania w mieście. Dwie sypialnie, living room.  Wtedy przyjechali moi dziadkowie... – Hanka była coraz bardziej podekscytowana opowiadaniem. –  Dużo forsy nie mieli, ale coś tam dali na urządzenie pokoi. Ponieważ Denis był w pracy, poszłam z ciotką do sklepu, żeby kupić farbę, zasłony, firanki. Do południa salon był wymalowany, a okna ustrojone w zasłony. Czegoś mi tam jeszcze brakowało i pojechałam z powrotem do sklepu. W tym czasie Denis wrócił z pracy, zobaczył moje dzieło, wziął wiertarkę tak, jak się bierze karabin maszynowy, i pojechał nią po ścianie. Z nerwów, że ja nie rozumiem różnicy między powinnościami żony i męża. Że wzięłam się za coś, co należy do mężczyzny. 
–  Faktycznie tak było? – spytałam zaciekawiona, przypominając sobie podobne perypetie z moim angielskim małżonkiem.
–  On to chciał zrobić, ale w swoim czasie. Nie pomalowałby pokoju po przyjściu z pracy, bo za późno. A w weekendy odpoczywał. Ponieważ nie miałam roboty, wykorzystałam swój czas, starając się zrobić coś dla nas. A to bardzo uraziło jego męską, angielską dumę. Jak zobaczyłam te ściany, to się rozpłakałam. Do głowy mi nie przyszło, że to on zrobił. Do głowy mi nie przyszło, Kaśka! A jak mi powiedział –  dostałam furii! –  Skoro nie podobają ci się ściany, to szmaty, które wiszą na oknach, też nie są dobre! Pozrywałam wszystko, włącznie z karniszami. Na dyndającym żelastwie pozawieszałam  rajstopy. Rozsypałam też śmieci z kosza na dywanie. Wyobrażasz to sobie, Kaśka? Wystraszony Denis usiadł pod ścianą w ciemnej kuchni, założył ręce na głowę i siedział tam w kucki, bo się mnie bał. Na to weszła babcia z dziadkiem, bo chcieli sprawdzić, jak nam się mieszka na nowym. Jak to wszystko zobaczyli, babka popatrzyła na dziadka, dziadek na babkę i doszli do wniosku: – Ona zwariowała! Potem znaleźli Denisa, siedzącego nadal po ciemku w kuchni pod ścianą. Moja babcia, nie znając angielskiego, podeszła do niego, pogłaskała po głowie i mówi: –  Pobiła cię ta wariatka? Biedny jesteś. Ona zwariowała. Patrz, Zygmunt, rajstopy pozawieszała, a ty jej pieniądze dałeś na urządzenie mieszkania...
Wyszli, ale po pół godzinie dziadek przybiegł z jakimiś tabletkami na uspokojenie, bo Hanką jeszcze – jak mówiła – „trzepało”. Denis też myślał, że zwariowała. Nie wiedząc, co zrobić, poszedł spać. – Nie miałam siły tłumaczyć dziadkom, od czego się zaczęło – ciągnęła swoją opowieść Hanka. –  Że to nie mi nagle odbiło, że on zaczął. Ale oni myśleli, że to moja wina. A potem co? Zaszłam w ciążę. I to była następna tragedia. Bo uważałam, że nie umiem o siebie zadbać, a co tu mówić o dziecku. Z Denisem niezbyt mi się układało, miałam dwadzieścia jeden lat. Nie zdążyłam się wyszaleć. I wtedy urodziła się Ella.