Poród wspak
Rozmawiałyśmy już dwie godziny, dochodziła jedenasta. Mimo nużącej jazdy samochodem nie czułam zmęczenia. Opowiadanie najwyraźniej sprawiało Hance przyjemność. Jak dotąd słuchałam jej bardziej z rozbawieniem, niż z przykrością. Cieszyłam się, że nie muszę ocierać jej łez. Nie cierpię cudzej litości i sama niezbyt umiem pocieszać. Na szczęście najlepszym mechanizmem samopocieszenia dla kobiety jest rozmowa. Oby miała do kogo mówić!
Hanka opowiadała o dniu, kiedy urodziła się jej pierwsza córka. – Dostałam tych bólów, ale nie wiedziałam, co jest. Z nikim na ten temat nie rozmawiałam; z moją matką na takie tematy na pewno się nie rozmawiało, z mężem też nie. Obudziłam go w środku nocy i mówię, że boli mnie brzuch. A on na to – Co ty, nienormalna jesteś? To oczywiste. Jesteś w ciąży, to cię boli! – Kurde – myślę sobie – może rzeczywiście ma rację? Dziecko się przekręciło albo co? Brzucha nie miałam prawie wcale, ciążę nosiłam w kręgosłupie. Ale wiesz, całą noc te bóle miałam. Na zegarek nie patrzyłam, co ile, bo nie byłam oczytana w tym temacie. Ale były regularne. Moi starzy spali w pokoju obok, bo przyjechali i czekali na rozwiązanie. Denis wstał normalnie do pracy, nawet nie zapytał, czy bóle już przeszły. Ubrał się i poszedł. A ja nie mogę wstać z łóżka, Kaśka, bo mnie spina co trzy minuty. Matka puka do drzwi: – Wstawaj na śniadanie, przecież nie będziesz spała do dwunastej! Idę do łazienki. Jak usiadłam na toalecie, to wiesz, widzę krew... Wszędzie pełno krwi... Myślę sobie – Boże! A ponieważ ja z mamą nie miałam takich stosunków, jak córka z matką powinna mieć, to co się działo było dla mnie hańbą i wstydem, więc czym się tylko dało ścierałam tę juchę. Co się dzieje? – myślę. Oporządziłam się, posadzkę w toalecie umyłam, wyszłam z łazienki, ale mama zaraz się zorientowała, że coś nie tak. – Słuchaj – mówi – dzwoń po ambulans. Czasem dziecko wcześniej się rodzi. Zadzwoniłam. Ale z nerwów nie powiedziałam, że jestem w ciąży, tylko że boli mnie brzuch. Za bardzo się nie spieszyli. Kiedy przyjechali i zobaczyli, że coś mi tam wystaje, ta niby ciąża, natychmiast położyli na nosze i do karetki. I tak Ella rodziła się w drodze do szpitala. Było ciężko, bo angielski niby opanowałam, ale nie medyczny. Powiedzieli, że rodzę, a po angielsku to jest „labour ”. Zaprzeczałam, bo myślałam, że chodzi im o robotę. Wtedy nie byłam nigdzie zatrudniona. A jak kazali przeć, to robiłam na odwrót. W rezultacie miałam potem dwadzieścia szwów...