Cyrk
– Dobre. Taka sama gadka jak moja z tobą. Ale po co ci to? Znaczy się – ta wiara? – nie przestawała drążyć z dziecinną ciekawością.
– Mam się po co wysilać. Bo mam nadzieję, że na tym, co mamy teraz, życie się nie kończy. Że to tylko kolejny etap. Ja tak to sobie kombinuję, że etap kształtowania się naszego fizycznego ubranka to łono matki, etap doskonalenia duchowego to życie „w przebraniu yeti”, żeby ci chłodno nie było tutaj – w tej naszej kochanej, zimnej, twardej i pełnej kantów rzeczywistości – a prawdziwe życie wyzwolonej z kostiumu duszy – to właśnie tam, w innym wymiarze. Wierzę, że jeżeli sobie zasłużę – spotkam ludzi, których kochałam, że będę żyć dalej. A teraz zamknij oczy...
– Zwariowałaś? Dobra, zamykam – zacisnęła powieki z komicznym wyrazem twarzy. Wygłupiała się, ale czułam, że naprawdę chce wiedzieć.
– ...I wyobraź sobie, że umarłaś. Nie masz rąk, nóg, nosa, uszu, włosów. A jednak jesteś, bo nadal myślisz. Zgadza się?
– Niby fakt. A więc po śmierci będę ślepcem, tak? – wybuchnęła zdrowym śmiechem.
– Wariatka! Będziesz bujać jako wolny duch w boskiej przestrzeni, tak myślę...
Hanka zastanawiała się przez chwilę, być może próbując wyobrazić sobie tą nierealną rzeczywistość. Jej milczenie nie trwało długo.
– Wierzysz w diabły z widłami? – spytała nagle. – Albo w skrzydlate anioły? Bo – zabij mnie! – ale ja nie. To jakiś cyrk!
– To tylko ludzie sobie tak wyobrażają piekło i niebo. Ale jakoś trzeba przełożyć trudne do zrozumienia sprawy na ludzki język. Pewien wesoły facet, nazywał się Georg Lichtenberg, powiedział bardzo mądrą rzecz: „Nie wszystko można wyrazić słowami, tak jak nie można zagrać plamy na spodniach na skrzypcach.” Zgadza się?
– Dobre! Choć nie za bardzo łapię... To dla tej plamy na spodniach wróciłaś do Davida? – uśmiechnęła się porozumiewawczo i puściła mi oczko.
– Nabijasz się, świntucho, a ja mówię poważnie. Wróciłam z innych względów. Religia uczy pokory i wybaczania. Ale przede wszystkim tego, że należy cenić w życiu różnorodność. Szanować inność. Zapomnieć o sobie, pochylić się nad drugim człowiekiem i starać się go zrozumieć. Dobrze pojmowana wiara nie uczy niczego złego. Tylko słabi ludzie wierzą ze strachu. A tych jest coraz mniej. Mówiłam ci już, że ja wierzę chyba najbardziej z ciekawości. Co się za tym wszystkim kryje? Bo, jakby na to nie patrzeć, tylko inteligencja potrafi wyprowadzić z chaosu porządek. A popatrz, jaki niesamowity porządek panuje w świecie materii. Pomyśl choćby o organizmie człowieka. O tych wszystkich gruczołach, hormonach, o funkcjonowaniu mózgu. Przecież to jest potężny, organiczny komputer! Okey, są różne procesory: jeden zostaje fizykiem molekularnym, a drugi... no wiesz, kimś mniej światłym, ale wątroba działa tak samo. Za tym wszystkim stoi Ktoś mądrzejszy od nas. Ktoś, Coś i Jakoś zupełnie poza racjonalną argumentacją, jak u tego Lichtenberga. Jestem o tym przekonana.
– Może masz rację. Ale z tym Jezusem też czegoś nie rozumiem. Przecież to był zwykły człowiek, taki jak ty czy ja – powróciła do wcześniejszego pytania. Widocznie to nurtowało ją najbardziej.
– Nie był zwykły. Czynił cuda. Nie czytałaś Nowego Testamentu?
– Nie. Mnie tu – chwyciła się za tył szyi – strasznie boli, jak mam coś czytać. I litery tańczą mi przed oczami. Nie masz czegoś takiego, że jak patrzysz na przykład na tkaninę w kratkę, to ci ten wzór skacze przed oczami? Ja tak mam z książkami. Mnie się coś dzieje z oczami. A tu – znowu pokazała na szyję – czuję taki ból, jakby mi ktoś kosą przejechał po karku. Ja nie chcę być złośliwa i nie planuję cię obrazić, ale mnie nie przekonałaś. Uwierzę, jak zobaczę. Ale wiesz co? Napisz do mnie list. Na spokojnie się zastanowię, bo mnie to naprawdę interesuje. Oby nie za długi, dobra?
– Zgoda. Napiszę list. Ale nie obiecuję, że będzie krótki.
– Bo wiesz, ja w sumie nie mogę powiedzieć, że jestem ateistką. Ale uważam, że z Bogiem spokojnie można mieć kontakt i bez kościoła. Po pierwsze – tam jest zimno jak diabli. Po drugie – nie lubię ... no właśnie... jak to się odmienia? Księdzów czy księdzy?
– Ani tak, ani siak. Księży – wyjaśniłam.
– No właśnie. Księży. Tyle się słyszy o różnych pedofilach i gejach. A powinni być święci, co nie? – patrzyła na mnie czystymi, zielonymi oczami, czekając na twierdzącą odpowiedź.
– Kto powiedział, że powinni? – spytałam ze śmiechem. Handzia zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią. – W sumie masz rację – powiedziała wreszcie. – Bóg nie ma jak się wypowiedzieć. Ale ludzie mają chyba prawo oczekiwać dobrego przykładu?
– Mają. Ale ksiądz to też tylko dziecko swoich czasów. Też człowiek – zakończyłam banałem.
Hanka milczała, znów się nad czymś zastanawiając. Nie wiedziałam, czy oznacza to przyjęcie czy odrzucenie mojej sztampowej puenty tego wątku rozmowy. W pewnym momencie podjęła temat. Wyglądała na osobę pełną wątpliwości.
– Ale ja dalej czegoś nie rozumiem... Jezus wcale nie wyglądał na Żyda! Skąd się wziął w Jerozolimie? Miał jasnobłękitne oczy i białą cerę! – upierała się przy swoim. – A ty wiesz, że masz krzywy nos?
Poczułam, że napięcie metafizyczne mija i stwierdziłam, że powinnyśmy napić się wina. Spytałam o najpiękniejszy dzień życia. – Nie mam takich – odpowiedziała Hanka. – Może narodziny pierwszego dziecka? – próbowałam podpowiadać. – Nie – zaśmiała się w odpowiedzi. – Tak mnie bolało, że nie wiedziałam, co się dzieje. To nie był najpiękniejszy dzień. To był horror! Ale wiesz co? Jest taki dzień... I uśmiechnęła się szelmowsko. Pomyślałam, że chyba wiem, o co chodzi, ale na wszelki wypadek udałam, że zgaduję: – Płot? Ogródek? – A-h-a... – potwierdziła rozmarzona. I podniosła w górę kieliszek: – Wypijmy za nasze ziemskie sprawy!
I wtedy ponownie pomyślałam, że nikt jeszcze nie oprowadzał mnie z taką otwartością po swoich ścieżkach i nie znałam wcześniej tak prawdziwej w swojej ziemskości współtowarzyszki tej pełnej pułapek i tajemnic podróży.