Miękkie serce
– Coś się tak zamyśliła? – ze wspomnień wyrwał mnie głos Hanki. – Co tam znowu rozpamiętujesz?
– Myślałam o pewnym małżeństwie, któremu bardzo trudno byłoby pomóc.
– A ty co? Wszystkim chcesz pomagać? Świętą nie będziesz! Co to za małżeństwo? – założyła nogę na nogę i przeciągnęła się z lekkim ziewnięciem.
– Pamiętasz moją przygodę z psychiatrykiem? I tę babkę, która wyskoczyła przez okno a spadła na balkon sąsiada piętro niżej? O niej właśnie myślałam.
– I co wymyśliłaś? – zapytała uprzejmie, kręcąc pobłażliwie głową. Zapaliła kolejnego papierosa. – Dlaczego chciała się zabić?
– Z nędzy. Po prostu. A może z rozpaczy, bo nie umiała pomóc swojemu mężowi, którego bardzo kochała? Bardzo się wzruszała, jak o nim opowiadała. Mówiła mi, że nie potrafił pogodzić się z utratą pracy. Wiesz, jacy są mężczyźni. Większość chce zapewniać rodzinom opiekę, a ten nie mógł. Był kreślarzem, całe życie pracował w jakiejś spółdzielni mieszkaniowej budującej bloki z wielkiej płyty. Po upadku komuny spółdzielnia się rozpadła, a gość stracił pracę. Mając pięćdziesiąt kilka lat zakończył karierę. Imał się różnych zajęć: próbował zbierać reklamy dla jednej z gazet, był agentem ubezpieczeniowym, robił ankiety. Ale pani Irenka mówiła, że był wstydliwy, zamknięty w sobie, że z trudem nawiązywał kontakty. Dlatego nie odnosił sukcesów. Bo w takiej robocie nie płacą pensji, ale prowizję od utargu. W końcu podobno znalazł zatrudnienie na targach; ustawiał stoiska dla wystawców. Ale ta firma też zaczęła kuleć i wielu pracowników otrzymało wymówienie. Jej mąż znowu stracił pracę. Nowej już nie znalazł. Dostał zasiłek dla bezrobotnych, ale tylko na kilka miesięcy. Potem przeszedł na utrzymanie pani Irenki.
– Co za syf! I powiedz sama, jak tam wracać? Co ja bym tam robiła? Też bym się pewnie rozpiła... Ale najpierw rozdałabym wszystkie pieniądze, bo mam miękkie serce. Ale opowiadaj! Starczało im kasy? – moja opowieść musiała ją poruszyć, bo patrzyła teraz na mnie oczami pełnymi współczucia.
– Nie starczało. Pani Irenka była kasjerką w lokalnym sklepie spożywczym. Zarabiała sześćset dwadzieścia złotych. Na opłaty – czynsz, gaz, energię, telefon – szło ponad czterysta złotych. Na leki, bo jej mąż chorował na serce, ponad sto. Na jedzenie zostawało im niecałe sto złotych. Co miesiąc pożyczali od znajomych i krewnych, ale w końcu, żeby oddać im forsę, musieli wziąć bankowy kredyt. Nieduży, bo na dwa tysiące złotych, ale nie do spłacenia. I tak doczekali się wizyty komornika.
Hanka patrzyła na mnie jak zaczarowana. Podsunęła mi paczkę papierosów. – Weź sobie, zapal... Nie skorzystałam. Starczało mi dymu, który wdychałam od dwóch dni. – To może wina? – zaproponowała. Również odmówiłam. Wolałam bez wspomagania ciągnąć smutną historię, która mogłaby być historią wielu polskich rodzin.
– Mąż pani Irenki zaczął pić. Zawsze sam. Coraz więcej i więcej. Pożyczał od sąsiadów pieniądze, a ci zwracali się o ich zwrot do żony. Pani Irenka wychodziła do pracy wiedząc, że zastanie go pijanego na umór po powrocie. Patrzyła, jak człowiek, którego kochała od trzydziestu lat, stacza się coraz niżej. Raz znalazła go śpiącego w zsypie na śmieci. Innym razem podnosiła z sąsiadem z chodnika przed domem. Wiedziała, że jej mąż ginie. Nie potrafiła mu pomóc. Spotkałam ich siedzących na schodach szpitala w Tworkach. Mogłam się tylko domyślać, że pani Irenka przyprowadziła tu swojego męża w nadziei na wydźwignięcie go z depresji. Ale nie podeszłam. Zaczekałam, aż wejdą do środka. I wiesz co? Pomyślałam, że tych dwoje starszych ludzi wygląda jak dwoje dzieci: trzymali się za ręce, patrzyli przed siebie, czekali. Tylko na co? Kto im mógł pomóc?
– Smutne to, co mówisz. Ale tak już jest, nawet w Anglii. Tutaj też jest wielu biednych, niezaradnych ludzi. Takie jest życie. I co? Wszystkim nie pomożesz.
– Może nie, ale w Polsce dodatkowo wkurza coś innego: niesprawiedliwość. Po upadku komuny wielu ludzi ustawiło się na całe życie przez zwykłe draństwo. Totalna prywata. I w nosie mają resztę. Tak jak Podleśni...