Poświęcenie
– Może powinnaś pomagać ludziom? W tym szukać spełnienia? Sorry, brzmi to górnolotnie, ale wiesz, o co chodzi – zasugerowałam.
– Tak. Mnie to cieszy jak mogę komuś pomóc, wiesz? Nie mam wielu angielskich przyjaciół. Ja się do nich nie nadaję. Oni mają inną mentalność. Nie lubią, jak się im powie prawdę w oczy. Zaraz są obrażeni. Zresztą wiesz, jacy są. Pytają: „How are you? ” a jak im zaczniesz opowiadać, że coś jest źle, to już ich nie interesuje, już odwracają dupę i mówią: „I am in a hurry, I have to go now. Bye! ” No co? Nie jest tak?
– Niby jest... – potwierdziłam.
– No widzisz! Ja się nie nadaję. Jedynie z Kevinem, który jest rodowitym Anglikiem, mogę porozmawiać na każdy temat. Naprawdę. Doradzi mi, skrytykuje, ale z przyjaźni. W zasadzie nie mam żadnych przyjaciół. Mam znajomych, ale nie prawdziwych kumpli od serca. Wiem, że gdybym sprzedała dom, oddała bankowi co lecę i wróciła do Polski, to gwarantuję ci, że po pół roku zaczęłabym tęsknić za spokojem, jaki mam tutaj. Przyzwyczaiłam się do siedzenia jak warzywo na kanapie i do bezsensownego patrzenia w telewizję. Kevin kupił mi polską telewizję, wiesz? Skaczę teraz po kanałach i dzięki temu mówię jeszcze po polsku. Gram na loterii...
– Co byś zrobiła, gdybyś wygrała? – zapytałam zaciekawiona, oczekując – bo ja wiem? – może potwierdzenia przypuszczeń o filantropijnych skłonnościach mojej przyjaciółki?
– Oblałabym głowę benzyną mojej menedżerce, albo zrobiłabym jej coś równie złośliwego! Nienawidzę jej! Wtedy nie bałabym się, że mnie wywali z roboty...
– Co jeszcze, oprócz loterii, cię pasjonuje? – próbowałam utrzymać powagę. Odpowiedź Hanki była jak zawsze zdecydowana, rezolutna i szczera.
– Nic. Prztykam pilotem. Ale słoneczniki i colę już odstawiłam. Lubię gotować.
– Urządzasz przyjęcia?
– Dla kogo? Dla psa i kota? Chyba zwariowałaś! Kogo mam zapraszać? Ja nie mam przyjaciół.
Hanka zamyśliła się. Pstryknęła zapalniczka.
– Kto był dla ciebie najważniejszy w życiu? – spytałam po chwili.
– Dziadki i ciotka. Wyobraź sobie, że jej dzieci są zazdrosne, bo ona mnie traktuje jak swoją córkę. Ona mnie wychowywała od pierwszego dnia życia. Zmieniała mi pieluchy, karmiła...
– Czujesz się kochana?
– Przez nią tak. Uważam, że moja mama jest umysłowo chora. Ona zawsze miała jakiegoś hopla. Ale nie umie się do tego przyznać. Jak ja zrobię coś źle, to się przyznam. A ona nie potrafi. Wszyscy bez studiów to głąby. Potrafi zadzwonić do ciotki i pytać o pierdoły. Ale nigdy nie zapyta o jej dzieci, one jej nie interesują. Nienormalna! Ojczym też! Wspaniale się uzupełniają, jak Boga kocham! Wiem od ciotki, że mój biologiczny ojciec chciał stworzyć prawdziwy dom. Jak się dowiedział o ciąży, natychmiast załatwił wszystkie formalności, wynajął piękne mieszkanie, chciał, żeby matka po roku kontynuowała studia, a on miał się zająć mną. Ale ona nie chciała. Była szalenie atrakcyjna, chłopy się o nią biły. Jej to widać było tak potrzebne, a fakt, że ma dziecko, męża... Nic się nie liczyło. Wszystko rzuciła i wróciła na uczelnię. Ojciec nie wiem, czy miał dość, nie znam faktów... Ale ona się zreflektowała i podobno chciała do niego wrócić. Tylko wtedy on już nie chciał jej znać! Bo – mówiąc między nami – ja myślę, że prawdopodobnie dowiedział się o innych facetach. Wiesz, jacy są mężczyźni. Oni takich rzeczy nie lubią. I masz! Dlatego to wszystko się rozpadło. Jej nie kręciło siedzenie w domu. Coś podobnego jak u mnie. Jakby nie było, jest moją matką i coś po niej odziedziczyłam. Ja też nie chciałam być żoną, zajmować się dziećmi i gotować głupich obiadów. Ja się chciałam bawić i żyć tak, jak żyją dziewczyny w wieku dwudziestu lat. Może ona czuła tak samo? Ale ojciec chciał, żeby było dobrze. To matka szalała. Co moje dziadki wyprawiały, żeby jej niczego nie brakowało! Dbali o nią jak o królewnę. W tamtych czasach nie było łatwo, ale mieli dla niej prywatną krawcową, która szyła kreacje. Miała futro, torebki, kosmetyki, taksówki, miała wszystko. Na studia ją pchali, bo miała łeb do nauki, a klientela taka się koło niej kręciła, że głowa boli! Sami lekarze, prawnicy... A ona wyglądała jak księżniczka z bajki. Mam nadzieję, że kiedyś mój biologiczny ojciec spotka się ze mną i opowie mi, jak było. Nie rozumiem, dlaczego moja babka mnie wychowywała. Nie bierz mnie źle, ale kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, myślałam, że to jakieś skaranie boskie! Nie dość, że inny kraj, że dziwny mąż, to jeszcze dziecko... Byłam za młoda na takie numery! Całą młodość trzymano mnie w klatce. Potem ślub, wkrótce ciąża. Przechlapane życie... Dlatego może moje dziewczyny wychowywałam w całkowitej wolności? Mogły robić wszystko. Miałam z nimi rozmowy – jak to się mówi – edukacyjne. – Wiedz o tym – mówiłam jednej i drugiej – że jak sobie strzelisz dziecko, to resztę życia masz przesraną. Bo to jest PO-ŚWIĘ-CE-NIE! Oddajesz swoje życie, żeby patrzeć na życie swojego dziecka, żeby się nim opiekować. A więc jeżeli ty myślisz, że sobie zafundujesz dziecko, bo się przespałaś z jakimś chłopakiem, i ty mnie to dziecko podrzucisz, żebym je wychowywała, a ty wpadniesz od czasu do czasu, żeby wziąć je na spacer – to ty się grubo mylisz! Nie powiem, od którego roku życia są aktywne seksualnie, ale o dzieciakach nie chcą słyszeć.
– Nie wychowywałabyś wnuków? Tak jak twoja babcia?
– Nie. Nie mogłabym. Bo dla mnie to by wtedy było takie niczyje dziecko. Babka nie była moją matką, a moja biologiczna matka nie miała dla mnie serca...